Dariusz Mioduski, większościowy udziałowiec Legii Warszawa, jest bliski przejęcia całkowitej kontroli nad klubem poprzez odkupienie udziałów należących do Bogusława Leśnodorskiego i Macieja Wandzla. Taki komunikat poszedł w świat za pośrednictwem Polskiej Agencji Prasowej.
Z wieści docierających z różnych źródeł, czyli de facto od każdego z trzech udziałowców, wynika, że dniem w którym Dariusz Mioduski odbije Legię z rąk działających wcześniej ramię w ramię przeciwko niemu Bogusława Leśnodorskiego i Macieja Wandzla, będzie czwartek 23 marca. Tego dnia ma ponoć zostać oficjalnie ogłoszone, na jakich warunkach Mioduski przejmie od dwóch wspólników będące w ich posiadaniu 40 procent akcji warszawskiego klubu. Plotka głosi, że będzie go to kosztowało w sumie 50 milionów złotych.
Wielkie pieniądze na stole
Jeśli rzeczywiście tak się stanie, będzie to potwierdzenie tezy, że Mioduskiemu udało się dokona przełomu w konflikcie między współwłaścicielami Legii poprzez rozbicie sojuszu zawiązanego przez Wandzla i Leśnodorskiego. Obaj długo mieli nadzieję, że wyjdą z tego konfliktu zwycięsko, dlatego przez wiele tygodni negocjacje stały w martwym punkcie. Forsowana przez nich koncepcja rozwiązania sporu metodą tzw. shoot-outu, czyli licytacji, w której obie strony miały złożyć w zamkniętych kopertach propozycję kwoty wykupu udziałów będących w posiadaniu strony przeciwnej. Miał wygrać podmiot, który złożyłby najbardziej korzystną ofertę. Mioduski miał jednak zastrzeżenia co do tego rozwiązania.
Zniechęcił konkurentów do zaniechania tej opcji dość prostym argumentem – zażądał otóż, żeby zwycięska strona zapłaciła za przejęte akcje z własnej kieszeni, a nie pieniędzmi z konta Legii. Wygląda na to, że Leśnodorski i Wandzel nie mieli nawet na spółkę 75 milionów złotych, a co najmniej tyle musieliby zapłacić Mioduskiemu za jego 60 procent akcji. Ich rywal, wieloletni współpracownik Jana Kulczyka, był pod tym względem z zdecydowanie lepszej sytuacji. Majątek Mioduskiego w chwili jego odejścia z firmy Kulczyk Investment szacowano na kilkaset milionów złotych, a było to już przecież ładnych kilka lat temu.
Mioduski ostatnio wielokrotnie dawał do zrozumienia w publicznych wypowiedziach, że głównym sprawcą konfliktu właścicielskiego w Legii jest Maciej Wandzel. Sugerował też, że chętnie wróciłby do pierwotnego układu. W jednym z ostatnich wywiadów wyjawił, że miał jakiś udział w ulokowaniu Leśnodorskiego na stanowisku prezesa Legii (stało się to 10 grudnia 2012 roku) i że był to wspólnie przez nich obu ustalony element biznesowej gry zmierzającej do przejęcia klubu od spółki ITI, do czego jak wiadomo ostatecznie doszło 9 stycznia 2014 roku. Mioduski przejął wtedy 80 procent udziałów, a Leśnodorski pozostałe 20 procent. Osiem miesięcy później dołączył do nich Wandzel, któremu Mioduski odstąpił ze swojej puli dwadzieścia procent.
Rewolucja na Łazienkowskiej
Konflikt pomiędzy współwłaścicielami narastał powoli, a przybrał na sile jesienią ubiegłego roku po meczu z Borussią Dortmund w Lidze Mistrzów (0:6). W trakcie tego spotkania doszło do ekscesów na trybunach, o co Mioduski miał pretensje do zarządzających bezpośrednio klubem wspólników. Podjął wtedy próbę odwołania zarządu klubu, ale nie zdołał tego celu osiągnąć i ogłosił, że wycofuje się z bieżącej działalności w Legii.
Obu wspólnikom dał jednak do zrozumienia, że będzie dążył do odzyskania pełnej kontroli nad klubem. Wygląda na to, że po wielu miesiącach zabiegów teraz jest już tylko o mały krok od osiągnięcia tego ambitnego celu.
Zdobycie pełnej władzy przez Mioduskiego zaowocuje rewolucyjnymi zmianami w Legii. Jeśli wierzyć plotkom sporo osób będzie musiało odejść z Łazienkowskiej. I bynajmniej nie tylko dlatego, że zostali tu zatrudnieni przez Leśnodorskiego czy Wandzla, ale także z tego powodu, że w strukturach klubu pracuje po mprostu zbyt wielu ludzi jak na potrzeby i finansowe możliwości Legii.
Oficjalnie jednak kolportowane są uspokajające wieści, że pod rządami ekipy Mioduskiego pracownicy niższego szczebla mogą być spokojni o posady. Chyba, że sami złożą rezygnację. Ale celem głównym będzie szybkie rozpoczęcie budowy klubowej akademii, co w ostatnich miesiącach zostało mocno zaniedbane, więc przegląd wydatków i szukanie oszczędności wydają się nieuchronne.
Powrót Dziekanowskiego
W pionie sportowym także nie obejdzie się bez zmian personalnych. Swoje odejście po przejęciu władzy przez Mioduskiego zadeklarowali m.in. dyrektor sportowy Michał Żewłakow i dyrektor ds. rozwoju Dominik Ebebenge. Niedawno po cichu odszedł wiceprezes Jakub Szumielewicz. Leśnodorski też raczej nie utrzyma posady prezesa, jeśli już zostanie, to prawdopodobnie jako członek rady nadzorczej. Mioduski ponoć pilnie szuka kogoś odpowiedniego na jego miejsce. Wśród ewentualnych kandydatów wymieniani są m.in. był szef spółki PL.2012 Marcin Herra i były dyrektor Legii Tomasz Zahorski, którego zatrudnił swego czasu przy Łazienkowską właśnie Mioduski, a który po eskalacji konfliktu właścicielskiego sam zrezygnował z pracy. W strukturach klubu ważną postacią ma ponoć zostać Dariusz Dziekanowski, choć na razie nie bardzo wiadomo w jakiej roli. W tym zamieszaniu żadna ze stron nie bierze pod uwagę reakcji najważniejszej części Legii, czyli jej kibiców. Jeśli ekipa trenera Jacka Magiery nie zdobędzie mistrzostwa, na Łazienkowskiej może zacząć się zadyma, jakiej świat jeszcze nie widział.