Po fiasku „koalicji jamajskiej”, dla partii kanclerz Angeli Merkel jedyną alternatywą dla ponownych wyborów jest ponowne utworzenie koalicji z socjaldemokratami. Rzecz jednak w tym, że obu stronom nie będzie łatwo się porozumieć i niezbyt palą się do tego „małżeństwa z rozsądku”. A dla SPD może się ono okazać bardzo niebezpieczną pułapką
W niedzielę wieczorem przywódcy chadeków uzgodnili, że podejmą próbę odtworzenia „wielkiej koalicji” z SPD. – Mamy zdecydowany zamiar stworzenia skutecznego rządu – oświadczył po spotkaniu premier Scheleswigu-Holsteina Daniel Günther.
Nie ulega wątpliwości, że kanclerz Angela Merkel starać się będzie nie dopuścić do powtórzenia wyborów parlamentarnych, na których może tylko stracić, bo trudno liczyć na to, że fiasko procesu stworzenia koalicji przełoży się na wzrost notowań CDU/CSU. Chadecy w takiej sytuacji pewnie pozycję najsilniejszej partii by utrzymali, ale proces formowania rządu byłby prawdopodobnie jeszcze trudniejszy. W takiej sytuacji jedyna opcja, jaka jeszcze pozostała, to właśnie sojusz z socjaldemokratami. Ci jednak jeszcze przed wyborami deklarowali, że nie są zainteresowani takim rozwiązaniem.
Dylemat Schulza
SPD już przed wyborami zdała sobie sprawę, że udział w „wielkiej koalicji” przyniósł jej więcej szkód niż korzyści. Za to, że jej przedstawiciele wchodzili w skład rządu kanclerz Merkel na SPD spadło równocześnie odium za wszystko, co lewicowo nastrojonemu elektoratowi nie podobało się w polityce chadeków, którą politycy tacy jak Martin Schulz firmowali swoimi twarzami. Słaby wynik wyborczy (20,5 proc.) tylko dowiódł, że diagnoza ta była słuszna. Kiedy się współrządziło z kimś, trudno przekonać potem swoich wyborców do tego, że będzie się choćby wyrazistą opozycją wobec niego. I – jak widać – Niemcy nie dali się przekonać do tego, że SPD wcieli się teraz w rolę krytyków CDU/CSU.
Analitycy wskazują także, iż słaby wynik SPD sprawia również, że chadecy są wyraźnie skłonni nie traktować jej jako partnera równoprawnego, lecz takiego, któremu można powiedzieć, żeby nie liczył na zbyt wiele. – Ostrzegam SPD przed stawianiem przesadnych żądań w negocjacjach z CDU i CSU. Socjaldemokraci powinni myśleć realistycznie. Nie zgodzimy się na koalicję za każdą cenę – oświadczył szef CSU Horst Seehofer. Słowa to jednak jedno, a rzeczywistość – drugie. W sytuacji, kiedy chadecy mają do wyboru, albo dogadać się z socjaldemokratami, albo ryzykować kolejne wybory. Pozycja przetargowa SPD nie jest zatem taka zła, jak by się to mogło z pozoru wydawać.
Po początkowym wahaniu, lider SPD Martin Schulz, w porozumieniu z prezydentem Frankiem-Walterem Steinmeierem – nota bene byłym ministrem spraw zagranicznych, wicekanclerzem przy Angeli Merkel i poprzednim liderem socjaldemokratów – oświadczył, że widzi możliwość rozmów. Do spotkania ma dojść w czwartek. Występując w poniedziałek na konferencji prasowej Schulz zaznaczył, że „nie wyklucza żadnej opcji” i niczego z góry nie przesądza.
Zwrot taktyczny?
Powrót do rządu w charakterze partnera koalicyjnego CDU/CSU byłby jednak dla SPD swego rodzaju upokorzeniem, bo jak inaczej określić by należało tego rodzaju zwrot? Dokonany po próbie odcięcia się i odzyskania wiarygodności w charakterze partii o? Krótkotrwałej i zakończonej niepowodzeniem? Politycy SPD zdawać sobie muszą sprawę, że czekają ich z jednej trudne rozmowy trudne taktycznie, choć dla „trzeciodrogowej lewicy” nie wiążące się z wielkimi ustępstwami w sprawach pryncypiów. W końcu to właśnie SPD za czasów kanclerza Gerharda Schrödera wyewoluowała w modelowy przykład tego rodzaju formacji, rezygnującej ze sprzeciwu wobec liberałów i konserwatystów i układającej się z nimi na platformie wyznaczonej przez ich pryncypia, redukującej swoją lewicowość do co najwyżej przestawiania akcentów w programie, który w praktyce jest liberalny, a nie socjalistyczny, czy choćby z socjalistycznej tradycji się wywodzący.
Z tego powodu jeszcze trudniejsze może być – w przypadku porozumienia z CDU/CSU – opakowanie i sprzedanie go swoim członkom i sympatykom. Sam argument, że trzeba było rakiem wycofać się z „opozycyjności” i znów wziąć się za ręce z panią Merkel i jej ekipą w imię rozwiązania politycznego pata, w który uwikłali się chadecy, może okazać się mało przekonujący. Elektorat może tej myśli tak nie odczytać i domniemywać, że SPD po raz kolejny skłonna jest przehandlować swoją tożsamość w zamian za kilka ministerialnych portfeli dla jej przywódców.
Z duchem czasu?
Co do tego, że formuła „trzeciodrogowa”, będąca w zasadniczej mierze efektem frustracji i kryzysu świadomości europejskiej lewicy po 1989 r., odchodzi w przeszłość, nie ma chyba dziś wątpliwości. Pokazują to wyniki wyborów w kolejnych państwach Europy. Nominalnie lewicowe partie szukające swojej pozycji w centrum z roku na rok tracą poparcie. Jasno daje to do zrozumienia, że lewicy „ugrzecznionej”, będącej w swojej istocie „liberałami z ludzką twarzą” – nikt nie potrzebuje.
Jedyną z wielkich partii tego nurtu, która odbudowuje swoją pozycję i odrabia straty, jest w dzisiejszej Europie chyba tylko brytyjska Partia Pracy. Ale Labour Party udaje się to nie dzięki ekwilibrystycznym, układnym sojuszom z nielewicowymi partnerami, zawieranym w imię taktycznych rozgrywek, ale dzięki skupieniu na krytyce konserwatywnego rządu, klarownemu stanowisku w sprawach społecznych i czytelnej osobowości lidera – Jeremy’ego Corbyna.
W rezultacie SPD może bardzo dużo stracić, bo jeśli nie wynegocjuje z CDU/CSU takich warunków, które pozwalałyby przynajmniej na minimum autonomii w stosunku do zdecydowanie silniejszego partnera, koszt porozumienia może w konsekwencji spowodować dalszą erozję poparcia i przyjdzie zapłacić za to cenę w kolejnych wyborach. W tym roku wynik lekko przekraczający 20 proc. był szokiem. Jeśli za cztery lata będzie to 15 lub mniej procent, co w praktyce oznaczać będzie przypieczętowanie spadku SPD do drugiej ligi, jeśli nie do kategorii politycznego planktonu, plasującego się już i za liberałami z FDP i za nacjonalistycznymi populistami z AfD, może się okazać że to zbyt wysoki rachunek za to, żeby pani kanclerz Merkel i jej partia w 2017 r. nie musieli dwa razy stawać do wyborów.