Po ujawnieniu projektu umowy pozwalającej Irlandii Północnej pozostać w strefie wspólnego rynku, rządowi Theresy May grozi utrata parlamentarnej większości, a inne części składowe Zjednoczonego Królestwa również chcą podobnych rozwiązań dla siebie. Nie mówiąc o kolejnym impasie w negocjacjach z Brukselą.
Theresa May wpadła na kolejną minę. Projekt umowy między Wielką Brytanią a Unią Europejską w sprawie tzw. „regulatory alignment” został ujawniony w poniedziałek przez irlandzką stację telewizyjną RTE. Pod tym ezopowym terminem kryje się formuła, na mocy której Irlandia Północna po wystąpieniu Wielkiej Brytanii z Unii mogłaby zachować dotychczasowe związki gospodarcze z Republiką Irlandii, a zatem faktycznie pozostać częścią europejskiego wspólnego rynku.
Obudzony demon
Pomysł ten oburzył północnoirlandzkich unionistów z partii DUP (Democratic Unionist Party), których liderka Arlene Foster ostro wypowiedziała przeciwko układowi. „Stawiamy sprawę bardzo jasno. Irlandia Północna musi opuścić UE na takich samych zasadach jak reszta Zjednoczonego Królestwa” – oświadczyła, powtarzając kilkakrotnie, że DUP nie zgodzi się na żadne rozwiązanie prowadzące do odseparowania Irlandii Północnej od Wielkiej Brytanii.
Jakkolwiek wydaje się, że „regulatory alignment” jest dla Irlandii Północnej rozwiązaniem korzystnym, z perspektywy unionistów, którzy jak ognia boją się wszystkiego, co w konsekwencji mogłoby doprowadzić do zbliżenia, jeśli nawet nie połączenia Irlandii Północnej z Republiką Irlandii – w końcu to właśnie stanowi podstawowy element ich politycznego credo – jest to najczarniejszy scenariusz podcinający im rację bytu. Choć i tak może się to skończyć, bo dzisiejsza Irlandia Północna przebyła już długą drogę od „porozumienia wielkopiątkowego”, a dla większości jej mieszkańców, niezależnie czy są protestantami, czy katolikami, czy też są religijnie indyferentni (nie mówiąc o wyznawcach zupełnie innych religii), Republika Irlandii (już nie biedny kraj – parias na krańcach Europy, jak to niegdyś było) i UE są partnerami atrakcyjniejszymi niż Zjednoczone Królestwo. DUP (i bardziej radykalne organizacje unionistów) mogą w rezultacie znaleźć się na politycznym marginesie.
Zakładnik kwestii irlandzkiej
Stało się zatem to, co od sformowania rządzącej koalicji przepowiadano – że z takim partnerem koalicyjnym jak DUP torysi wcześniej lub później staną się zakładnikami kwestii irlandzkiej. DUP jest bowiem partią niewielką, nawet w Irlandii Północnej reprezentującą mniejszość wyborców, ale od jej poparcia zależy utrzymanie większości parlamentarnej rządu. Rzecznik DUP do spraw Brexitu Sammy Wilson w swojej wypowiedzi poszedł jeszcze dalej niż Foster i oświadczył wprost, że jego partia może rozważyć „opcję Samsona”, czyli właśnie wycofać swoje poparcie dla rządu. A to oznaczałoby nowe wybory.
Zdaniem irlandzkich nacjonalistów z partii Sinn Féin, jedyne co powstrzymuje DUP przed ostatecznym pognębieniem May, to groźba ponownych wyborów, w wyniku których zwyciężyć może kierowana przez radykalnego socjalistę Jeremy’ego Corbyna Partia Pracy. Co – nawiasem mówiąc – by było najlepszym rozwiązaniem, nie tylko ze względu na Brexit, ale cały szereg innych spraw. A dorobek antyspołecznej polityki torysów pozwala sądzić, że zwycięstwo Labour Party jest w tym momencie całkiem realne.
W tył zwrot
Oświadczenie Foster w praktyce spowodowało załamanie rozmów z UE. Theresa May zmuszona była przerwać w połowie spotkaie z przewodniczącym KE Jean-Claude Junckerem, na gwałt zatelefonować do przywódczyni DUP i próbować ją udobruchać. Natychmiast została jednak zaatakowana z drugiej strony – premier Irlandii Leo Varadkar oskażył May o wycofywanie się z już podjętych ustaleń, co podważa jej wiarygodność. „Obowiązkiem każdego premiera jest zapewnienie, że będzie potrafić dotrzymać zawartych umów. Jesteśmy bardzo zaskoczeni i rozczarowani, kiedy tak się nie dzieje” – powiedział na konferencji prasowej w Dublinie. W rezultacie, jeśli jeszcze w poniedziałek rano przewodniczący Rady Europejskiej Donald Tusk mógł zapowiadać rychłe uzgodnienie „mapy drogowej” Brexitu, dosłownie w ciągu paru godzin okazało się to przedwczesne. Jedyne, co w tej sytuacji pozostało brytyjskiej premier to po raz kolejny prosić Brukselę o więcej czasu. Cały proces Brexitu i sposób prowadzenia negocjacji przez konserwatywny rząd spotkała zatem kolejna kompromitacja.
Inni też chcą
Ujawnienie układu między Londynem a Brukselą wywołało natychmiastową reakcję premier szkockiego rządu Nicoli Sturgeon. W wydanym przez nią oświadczeniu czytamy, że przyjęcie specjalnych regulacji dla Irlandii Północnej, pozwalających jej korzystać z korzyści, jakie daje udział we wspólnym rynku, po pierwsze jest podwójnie niekorzystne dla Szkocji i odbije się na jej gospodarce, odciągając inwestycje i uderzając w liczbę miejsc pracy, po drugie – fakt, że Irlandia Północna ma lądową granicę z UE nie powinien determinować, że tylko ta część Wielkiej Brytanii może być de facto wyłączona z Brexitu. „Skoro Irlandia Północna może, to Szkocja też powinna móc pozostać we wspólnym europejskim rynku” – napisała na Twitterze. Sturgeon przymyka wprawdzie oczy na szczególne uwarunkowania Irlandii Północnej (m. in. wpisaną niegdyś do „porozumienia wielkopiątkowego” sprawę współpracy panirlandzkiej), nie można odmówić jej racji. Dodajmy przy tym, że od czasu Brexitu liczba zwolenników całkowitej niepodległości Szkocji rośnie.
W ślad za szkocką premier szybko z podobnymi postulatami pospieszyli i inni – premier Walii Carwyn Jones, a nawet burmistrz Londynu Sadq Khan, domagając się również specjalnych klauzul pozwalających na utrzymanie związków z europejskim wspólnym rynkiem. W przypadku londyńskiego City, to także postulat zupełnie zrozumiały, ale – powiedzmy to wprost – rozwiązanie, w którym z UE wystąpiłaby Wielka Brytania, ale bez swojej stolicy pokazuje całą groteskowość Brexitu.
Nie tylko DUP
Aby dopełnić obraz chaosu i niepewności, w jakie wprowadziła negocjacje i przyszłość swojego rządu Theresa May, trzeba dodać, że ujawnienie umowy w sprawie Irlandii Północnej wzburzyło nie tylko unionistów, ale także prawe skrzydło torysów i czołowych eurosceptyków partii, takich jak Boris Johnson czy Michael Grove. W konsekwencji przeciw May może zwrócić się znaczna frakcja także w jej własnej partii. W rezultacie, jeśli umowa zawierająca klauzulę „regulatory alignment” (nawet tylko w odniesieniu do Irlandii, a nie Szkocji, Walii czy Londynu) zostanie poddana pod głosowanie, przeciwko niej zagłosuje część parlamentarzystów. Partii Konserwatywnej. Jak i czy w ogóle uda się premier May z tego wyplątać?