Po wtorkowej, ostatniej serii prawyborów, Hillary Clinton zgromadziła poparcie 2777 delegatów na konwencję krajową Partii Demokratycznej, która mianuje ją partyjną kandydatką na prezydenta USA w wyborach z 8 listopada br., kiedy stawi czoło kandydatowi Partii Republikańskiej, Donaldowi Trumpowi.
Prezydent Barack Obama – z którym rywalizację o prezydencką nominację partyjną przegrała 8 lat temu – pogratulował jej telefonicznie zdobycia wystarczającej liczby głosów delegackich, aby tym razem zostać kandydatką demokratów. Większość zwykła wynosi 2383 głosy. „Jej historyczna kampania wyborcza stała się inspiracją dla milionów i stanowi kontynuację jej życiowej walki o rodziny i dzieci z klasy średniej”, stwierdził komunikat Białego Domu.
Taki obrót sprawy nie zniechęcił bynajmniej jej jedynego rywala partyjnego, senatora Berniego Sandersa, który zgromadził 1876 głosów delegackich, by dalej walczyć o nominacje prezydencką. Co dziwne, Sanders zapewnił, że „jest dobry z matematyki” i nie przeszkodziło mu to stwierdzić, że „nie przestanie zabiegać o każdy głos i każdego delegata”.
Sanders ma zapewne na myśli głosowanie podczas konwencji (Filadelfia, 25-28 lipca) . Otóż, gdyby tzw. superdelegaci, czyli grupa działaczy partyjnych mających swobodę w udzielaniu poparcia, odwróciła się od Clinton i głosowała na niego, wówczas rzeczywiście miałby szansę na nominację prezydencką. Ale 574 takich działaczy już zapewniło, że poprze Clinton.
Trudno oczekiwać, by stało się inaczej, skoro prezydent Obama już uznał Clinton za zwyciężczynię. Ponadto sondaże mówiły, że Sanders wygra we wtorek w 4 stanach, a wygrał tylko w Dakocie Północnej (stosunkiem 14:6). Zamiast prestiżowych zwycięstw, poniósł prestiżowe porażki. Zwłaszcza w Kalifornii, gdzie Clinton zdobyła 338 głosy, a on 207. I jego roszczenia utraciły blask.
Z głosowań wtorkowych do obliczenia i podzielenia zostało jeszcze kilkadziesiąt głosów delegackich. Ostateczne wyniki prawyborów władze partyjne ogłoszą po 18 czerwca, ale sprawa i tak jest przesądzona. Lecz Sanders wcale nie chce o tym słyszeć i zażyczył sobie spotkania z prezydentem Obamą, na co ten przystał. Z Sandersem trzeba się obchodzić delikatnie, bo może na przykład wystartować 8 listopada jako niezależny i wtedy Trump dostanie prezydenturę na talerzu.
Dlatego Obama pogratulował już Sandersowi, za „zelektryzowanie milionów Amerykanów zaangażowaniem na rzecz walki z nierównościami gospodarczymi i z wpływem grup nacisku na politykę amerykańską”, jak ujawnił rzecznik Białego Domu. Wspaniałomyślnością wykazała się też Hillary Clinton, która pogratulowała Sandersowi udanej kampanii. „Zauroczył miliony wyborców, przede wszystkim młodych ludzi”, stwierdziła.
We wtorek, w ostatnich stanach odbyły się też prawybory republikańskie, ale szczególnej uwagi nie przyciągnęły. Wszyscy rywale Donalda Trumpa już się wykruszyli i zgarnął całą pulę. Na konwencję krajową Partii Republikańskiej (Cleveland, 18-21 lipca) pójdzie z 1542 delegatami, w tym z 95 tzw. niezwiązanymi, którzy już zdążyli się z nim związać. Większość zwykła, wystarczająca do zwycięstwa, wynosi 1237 głosów. Trudno sobie więc wyobrazić, żeby Trump nominacji prezydenckiej nie zdobył, choć szereg bonzów republikańskich wciąż nie może się z tym pogodzić.