Bernie Sanders, rywal Hillary Clinton do nominacji prezydenckiej w Partii Demokratycznej, przeniósł batalię o prezydenturę o szczebel wyżej: dotychczas zwalczał Clinton nie przebierając w argumentach, a po rozmowie z Barackiem Obamą, rzucił wyzwanie prezydentowi.
Sanders wprosił się do Białego Domu w nadziei, że uzyska od Obamy wsparcie dla swoich roszczeń podczas konwencji demokratów (Filadelfia, 25-28 lipca). Ale dowiedział się, że prezydent popiera Clinton i dopiero włączy się całą parą w jej kampanię prezydencką. Obama powiedział o Clinton: „Nie sądzę, by kiedykolwiek o urząd (prezydenta USA) ubiegał się ktoś tak wykwalifikowany”.
W odpowiedzi Sanders ogłosił, że nadal będzie walczyć o nominację prezydencką. Jego zwycięstwo jest teoretycznie możliwe, gdyby wszyscy superdelegaci, czyli działacze Partii Demokratycznej mający prawo wolnego głosu, opowiedzieli się za nim na konwencji. Tymczasem 581 z nich już zadeklarowało poparcie dla Clinton. Clinton ma na obecnym etapie wyścigu 2784 głosy delegackie, a Sanders 1877, łącznie z 49 superdelegatami. Gdyby więc odjąć Clinton te 581 głosów i dodać Sandersowi…
Ale działacze partyjni nie poprą nieobliczalnego Sandersa, który ustawił się na pozycji niezależnego „demokratycznego socjalisty”, odcinając się od głównego nurtu programu demokratów. Głosił postulaty rozwiązań społecznych i opieki państwa rodem z Europy środkowej i wschodniej drugiej połowy XX wieku, ale w żaden sposób nie przystające do USA bez zrobienia tam rewolucji na wzór kubański. Jego obietnice podobały się młodym ludziom wchodzącym w trudne życie i stąd wzięła się duża prawyborcza siła Sandersa.
I Sanders mówi, że „na razie” nie poprze Clinton i zabiega o spotkanie z nią, aby „wspólnie ustalić, co mogą zrobić, by pokonać” Donalda Trumpa. Sanders wie, mimo buńczucznych deklaracji, że z Clinton nie wygra, ale zapowiedzią szkodzenia jej na konwencji, chce na niej wymusić, by wcześniej dobrała go sobie na wiceprezydenta.
Dotychczas Sanders wskazywał, że sondaże dawały mu więcej szans na pokonanie Trumpa, niż Clinton. Jednak i ten argument poległ: najnowsze badanie zrobione już po zdobyciu przez Clinton znacznie więcej głosów delegackich na konwencję ponad potrzebę (2383), pokazało, że na poziomie krajowym przełożyło się to na jej 11-procentową przewagę nad Trumpem.