13 listopada 2024

loader

Grają na zwłokę

Jak zakończy się afera z Brexitem, nieprędko będzie wiadomo. Zawiązują się obozy, szyją sztandary, trwa liczenie szabel. Tak po stronie unijnej, jak i brytyjskiej. Jedno jest pewne – liczniejsi grają na zwłokę.

A stron jest co najmniej pięć. Po stronie unijnej, ci którzy życzą sobie prędkiego rozwodu Brukseli z Londynem, jak przewodniczący Komisji Europejskiej, Jean-Claude Juncker, któremu rządy brytyjskie zalazły głęboko za skórę, zwłaszcza premier David Camenron. Pozbycia się Londynu chcą też Francuzi i socjaldemokraci niemieccy. Ale już zupełnie nie spieszy się wyraźnej większości, której twarzami są kanclerz Angela Merkel, Donald Tusk, premier Hiszpanii, Mariano Rajoy i … Beata Szydło też. Niby głoszą, że wynik referendum brytyjskiego, to rzecz nieodwracalna, ale chcą dać Brytyjczykom czas, by się ogarnęli, czyli grać na zwłokę do wyjaśnienia, czy Londyn naprawdę złoży podanie o rozwód.

„Odnowiciele” zniknęli

Nic już nie zostało z gromkich pohukiwań Jarosława Kaczyńskiego w sprawie pisania nowego traktatu unijnego, dla odzyskania przez Polskę „suwerenności”, czy z tworzenia przez min. spraw zagranicznych, Witolda Waszczykowskiego konkurencyjnego skrzydła UE („odnowicieli”) wobec rdzenia złożonego z państw założycielskich; do Warszawy zjechało mu ledwie 4 ministrów i 5 wyższych urzędników ministerialnych.
Gdy do Brukseli zjechali prezydenci i premierzy, Juncker na dzień dobry oświadczył, że „żadnego nowego traktatu nie będzie”. A Szydło kładła po obradach Rady Europejskiej nacisk na potrzebę harmonijnej współpracy; żadnych pomysłów „odnowicielskich” nie zgłaszała, choć przed wyjazdem też była bojowa.
Przy okazji obrad brukselskich , przewodniczący Rady Europejskiej, Donald Tusk odwinął się Kaczyńskiemu, że to on doprowadził do Brexitu (Bretiksu, jak powiada prezes PiS) i powinien zniknąć. „Jeśli zatem według pana Kaczyńskiego odegrałem ponurą rolę w tych negocjacjach, to ta sama definicja dotyczy rządu pani Beaty Szydło”, zauważył. Chodzi o to, że rząd polski aprobował lutowe porozumienie Unii z W. Brytanią, które z Cameronem wykuł Tusk. Doradził też Kaczyńskiemu, żeby ci, „którzy nie rozumieją, co się stało, nie wypowiadali się, nawet jeśli są liderami partii politycznych”.
Po stronie brytyjskiej mamy co najmniej 3 skrzydła. Głęboki podział przecina w poprzek rządzącą Partię Konserwatywną (torysów) oraz opozycyjną Partię Pracy (labourzystów), jeśli chodzi o potrzebę wyjścia z Unii. Wiele będzie zależeć od tego, kto przejmie przywództwo u torysów. Bijatyka o władzę w połączeniu z takąż u laburzystów, gdzie siły chcące obalić Jaremiego Corbyna nabierają mocy, może doprowadzić do rozpisania wyborów przedterminowych.
W każdym razie, Cameron tak to wymyślił z tym zostawieniem swemu następcy sprawy złożenia w Brukseli notyfikacji o opuszczeniu Unii, że może to trochę potrwać. A gdyby doszło do wyborów przedterminowych, to może się odwlec w nieodgadnioną przyszłość. A w ogóle, to przecież wynik referendum jest tylko konsultacją społeczną, a nie zobowiązaniem prawnym. Decyduje parlament.

Teraz Nicola Sturgeon

I tu pojawia się trzecia strona brytyjska: rząd Szkocji. Jego pierwsza minister, Nicola Sturgeon nie chce słyszeć, by Szkocja miała brać rozwód z Unią, skoro przeciwnych temu było ponad 62 proc. Szkotów. Zaraz zagroziła, że w razie czego zrobi nowe referendum w sprawie niepodległości, ale na wstępie udała się do Brukseli. Co prawda Donald Tusk odmówił jej spotkania pod formalnym pretekstem, że o czym tu rozmawiać, skoro rząd brytyjski o rozwód jeszcze nie wystąpił, ale już tych oporów nie mieli Juncker – wiadomo, chce prędkiego odpłynięcia Albionu – i przewodniczący Parlamentu Europejskiego, Martin Schulz, socjaldemokrata niemiecki, myślący podobnie.
Były to rozmowy raczej kurtuazyjne, żadnego spiskowania, ale nader wymowne politycznie, co zdenerwowało premiera Hiszpanii, który ma problem z chcącymi niepodległości Katalończykami i tylko brakuje mu niepodległości Szkotów. Pewne jest, że ciężar gatunkowy Nicoli Sturgeon przybrał mocno na wadze na brytyjskim rynku politycznym.

Kubeł zimnej wody

Brytyjscy entuzjaści pożegnania Europy nadal świętują pod wodzą szefa Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa, Nigela Farage’a, ale pojawia się coraz więcej wiarygodnych dla przeciętnego Smitha sygnałów, że konfitury mogą być kwaśne. Sam Farage wygadał się naciskany na wizji, że kłamał z tą manna jaka ma spaść na oświatę i służbę zdrowia, jak już W. Brytania zachowa świętopietrze, które śle do Brukseli w kwocie 350 mln funtów tygodniowo.
A tera kubeł zimnej wody wylał na głowy brexitowców prezes niemieckiego Federalnego Urzędu Nadzoru Usług Finansowych, Felix Hufeld stwierdzając że po wyjściu z UE, Londyn nie będzie mógł być główną siedzibą planowanej giełdy europejskiej, ani centrum transakcji prowadzonych w euro. „Trudno sobie wyobrazić, by najważniejsza giełda strefy euro miała być zarządzana z siedziby, znajdującej się poza UE”, orzekł.
Nowa giełda miała (ma?) powstać z połączenia London Stock Exchange (LSE) i niemieckiej Deutsche Boerse. Szacowana wartość transakcji to ponad 22 mld euro. Według Hufelda, właściwym centrum dla operacji w euro nie może być Londyn z jego funtem, a najlepiej niemiecki Frankfurt nad Menem. Anomalia z jego umieszczeniem w Londynie powstała w 1999 r., gdy W. Brytania wycofała się z wprowadzenia euro. I przeważająca część transakcji w walucie unijnej, emitowanej przez Europejski Bank Centralny, odbywa się w Londynie, poza jurysdykcją Banku
Swój kubełek wylał też prezydent Francji, Francois Hollande , który nie widzi „powodu, by w razie wyjścia, londyńskie City pozostało ośrodkiem transakcji rozliczeniowych dla euro; rolę tę powinny przejąć inne unijne centra finansowe”. Pewnie ciepło myśli o Paryżu.
Dla nas może istotne: premier Cameron zapewnił, że pracownicy zagraniczni w W. Brytanii zachowują prawa nabyte, a Londyn wpłaca uzgodnione kwoty do kasy brukselskiej. Trudno, żeby było inaczej dopóki W. Brytania jest w Unii.

trybuna.info

Poprzedni

Strach przed lataniem

Następny

Iskander-M, rakieta nie do zestrzelenia