Być może nie trzeba będzie w Hiszpanii trzecich wyborów parlamentarnych w ciągu roku.
Główna kłoda na drodze do powołania rządu po wyborach czerwcowych, przywódca Hiszpańskiej Socjalistycznej Partii Robotniczej (PSOE), Pedro Sanchez poległ we własnej partii: ustąpił, gdy władze krajowe PSOE odrzuciły jego wniosek ws. przeprowadzenia wyborów szefa partii pod koniec miesiąca i zwołania w połowie listopada nadzwyczajnego zjazdu partii.
Sanchezowi nie udała się powtórka ruchu innego socjalisty, Jeremy’ego Corbyna, który odrzucony przez większość własnych posłów, wygrał powszechne wybory partyjne i nadal kieruje brytyjską Partią Pracy. Nie bardzo było wiadomo o co Sanchezowi chodzi: odrzucał kategorycznie stworzenie koalicji rządowej z centroprawicową Partią Ludowej (PP) Mariano Rajoya i blokował powstanie rządu mniejszościowego. Gdyby ta sytuacja utrzymała się, w grudniu musiałyby się odbyć nowe wybory. Wobec takich rządów Sancheza, przed paru dniami do dymisji podała się niemal połowa członków komitetu wykonawczego partii. Obawiali się, że w kolejnych wyborach PSOE znów straci trochę głosów, a PP znów nieco zyska na skutek spadającej popularności Sancheza i jego polityki obstrukcji. Przeciwnicy partyjni obarczali Sancheza winą za przegranie czterech wyborów w ciągu roku – do parlamentu w Madrycie w grudniu ub. r. i w czerwcu br. oraz do parlamentów regionalnych w Galicii i Baskonii we wrześniu.
Hiszpania ma rząd tymczasowy, któremu przewodzi Rajoy (jest premierem od 2011 r.). W grudniu ub. r. i w czerwcu, PP zdobyła najwięcej mandatów (obecnie 137 na 350), ale za mało, by samodzielnie utworzyć rząd. PSOE ma 85 posłów, Podemos Pablo Iglesiasa, połączona z lewicą – 71 posłów i liberałowie z Ciudadanos Alberta Rivery – 32. Reszta (25 mandatów) podzieliło tradycyjnie 5 partyjek regionalnych i nacjonalistycznych.