Właśnie minął rok od podjęcia przez przywódców wspólnot cypryjskich – greckiej i tureckiej – rozmów w sprawie uregulowania konfliktu na wyspie. Niektórzy wróżą, że niebawem dojdzie do zjednoczenia. Śmiemy wątpić.
42 lata temu wojska tureckie najechały na Cypr i oderwały jego część północną, którą Turcja ogłosiła 9 lat później Turecką Republiką Cypru Północnego (TRCP) osiedlając tam, często pod przymusem, około 150 tysięcy chłopów z Anatolii.
Najazd był odpowiedzią na zamach stanu, jakiego na Cyprze dokonała grecka junta wojskowa rządząca od 7 lat w Atenach. Obalono prezydenta, arcybiskupa Makariosa z myślą o przyłączeniu Cypru do Grecji. 5 dni później uderzyły wojska tureckie, obnażając bezradność wojsk greckich. Niebawem junta w Atenach zbankrutowała, a jej szef Dimitrios Joannides zakończył życie w więzieniu 35 lat później.
Na próbę przyłączenia Cypru junta ateńska targnęła się wierząc, że dzięki wyzwoleniu uniesień patriotycznych ocali rządy u siebie, które szły od kryzysu do kryzysu. Wybuch patriotyzmu zgasł po 5 dniach.
Tak samo postąpiła 8 lat później niepomna nauk greckich junta argentyńska, napadając na brytyjskie Falklandy i ogłaszając ich aneksję w nadziei, że eksplozja patriotyzmu pozwoli jej ocalić coraz bardziej kulejące rządy. Skończyło się, jak z Grekami. Premier Margaret Thatcher wysłała korpus ekspedycyjny, który brutalnie ujawnił niedołęstwo wojsk argentyńskich. Patriotyzm zgasł, a generał Jorge Videla znalazł się w areszcie domowym. Życie zakończył 30 lat później za kratami.
Panowie Nikos Anastasiades prezydent Republiki Cypryjskiej i Mustafa Akinci prezydent TRCP, uznawanej tylko przez Turcję, oświadczyli, że możliwe jest zjednoczenie wyspy, które „obu stronom przyniosłoby zwycięstwo”. I podkreślili, że są gotowi wykazać „niezbędną odwagę”, by rozwiązać spory. Panowie demonstrują dobrą wolę. Przeszli ulicami podzielonej Nikozji (już od lat bez muru) i wygłosili 1 stycznia br. przemówienia noworoczne do wszystkich Cypryjczyków.
Co muszą uzgodnić? Chcieliby, aby Cypr był federacją. Ale nie wiadomo, jak miałby wyglądać podział władz, jak na nowo podzielić kraj, bowiem Turcy zagarnęli nieproporcjonalnie dużą część wyspy. Zaraz wchodzi w grę ciernisty kłopot Waroszy na wybrzeżu wschodnim. Przed najazdem był to czołowy ośrodek turystyczny świata. 39 tys. mieszkających tam Greków uciekło na południe bojąc się zmasakrowania przez wojsko tureckie. I Warosza stała się tureckim zakładnikiem mającym wymusić na Grekach pożądane ustępstwa w porozumieniu powojennym. Nie doszło do nich do dziś. Warosza to miasto duchów, rozpadające się i pochłaniane przez przyrodę. Pożyteczne jest tylko pojawienie się znów na plaży gniazd żółwi morskich.
No i jest pytanie: czy Turcja wypłaci miliardy odszkodowań właścicielom lub spadkobiercom ruin hoteli najwyższej klasy i innych obiektów turystycznych w Waroszy? A w ogóle, jak zwrócić majątki dziesiątkom tysięcy osób, które uciekały z południa i północy? Na jakich warunkach Grecy i Turcy mogliby się osiedlać po „drugiej” stronie? Strona turecka chce ograniczenia tej możliwości, co zrozumiałe: Greków jest 860 tys. Turków nieco ponad 300 tys. A co zrobić z osadnikami z Turcji?
Wiadomo, że Grecy woleliby państwa o silnym rządzie federalnym, a Turcy rząd słaby, bardziej konfederację. Prezydent Anastasiades ujawnił na początku roku, że uzgodniono stworzenie centralnego rządu federalnego oraz dwóch rządów krajowych i natychmiastowe przyjęcie euro jako waluty wspólnej.
Panowie Anastasiades i Akinci dobiegają 70-tki i chcieliby przejść do historii jako autorzy zjednoczenia. Ale poza chęciami stoją za nimi różne interesy. Grek chce ogromnych odszkodowań dla rodaków oraz odzyskać część ziem pod władzą TRCP.
Turek jest czwartym prezydentem TRCP i wybranym demokratycznie, ale samodzielny w sprawach zasadniczych nie jest ani trochę. Realizuje politykę Ankary. A Ankarze bardzo dokucza, że Cypr grecki jest w Unii Europejskiej i reprezentuje tam całą wyspę. A więc skutecznie blokuje chęci niektórych państw (zwłaszcza Niemiec), by handlować z północą i tam inwestować. Podobnie jest ze sprawami politycznymi: weto Cypru temperuje niektóre korzystne dla Ankary zapędy Brukseli. I Ankara wolałaby mieć na Cyprze rząd centralny, gdzie Turcy byliby hamulcem dla polityki Greków.
A kolejna rzecz to ciężar utrzymywania TRCP przez budżet w Ankarze, w tym 17 tys. żołnierzy i 300 czołgów. Turcja chciałaby, aby północ utrzymywała się sama. Przepiękna Kirenia ze srebrzystym piaseczkiem na plażach, kiedyś drugi po Waroszy ośrodek turystyczny wyspy, świeci pustkami. Tymczasem turysta zagraniczny woli tłoczyć się na błotnistym wybrzeżu Larnaki, czy kamienistym Limasolu na południu.
A podmorskie pokłady ropy naftowej i gazu, których Grecy zaczęli poszukiwać, a Turcy nie bardzo mogą? No, bo przecież szelf należy to do „niepodległej” TRCP, a ta jest za słaba, by robić to o własnych siłach, zwłaszcza, że nie może zatrudnić firm zagranicznych.