Pod siedzibą Rady Najwyższej w Kijowie nadal stoi miasteczko namiotowe, ostatnią noc w jednym z nich spędził pomysłodawca całej inicjatyaw – Micheil Saakaszwili. Ale jego plan, by przejąć władzę, ma marne szanse powodzenia.
Saakaszwili zapowiedział wczoraj, że miasteczko namiotowe pozostanie pod Radą Najwyższą co najmniej do 7 listopada, gdy parlament ukraiński ma głosować nad ustawami, jakich domaga się jego Sojusz Nowych Sił. Chodzi o zniesienie immunitetu parlamentarzystów, utworzenie Trybunału Antykorupcyjnego i zmian w prawie wyborczym. Według protestujących to dopiero pierwsze kroki na rzecz całkowitej zmiany systemowej. 23 października Saakaszwili objaśniał protestującym, że w jej ramach powinno dojść także do utworzenia armii rezerwowej oraz wycofania się z ustawy o służbie zdrowia, jaką Rada Najwyższa przyjęła w ubiegłym tygodniu. Gruzin ogłosił także, że zostaje na stałe w jednym z namiotów. „Mój obecny prezydencki pokój” – napisał na Facebooku pod stosownym zdjęciem.
Miasteczko namiotowe pod Radą organizowane jest na wzór tych, które działały podczas innych kolorowych rewolucji. Podkreślany jest pokojowy charakter protestu, uczestnicy zgromadzenia mają brać udział w prelekcjach i seminariach dotyczących polityki i mediów społecznościowych. Tylko zgromadzonych jest o wiele mniej: jeśli na Majdan przyszły tysiące ludzi autentycznie wściekłych na arogancję i sprzedajność elity politycznej, a także na tragiczny stan ukraińskiego państwa w każdym aspekcie, to obecnie w Saakaszwilego jest w stanie uwierzyć co najwyżej kilkaset osób. Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, które może jednak liczbę protestujących zaniżać, podaje, że na stałe w miasteczku przebywa nawet nie setka pikietujących. Do byłego prezydenta Gruzji nie spieszą również dołączyć liderzy partii politycznych, którzy wcześniej deklarowali poparcie dla jego działań, jak Andrij Sadowy, mer Lwowa i lider partii Samopomoc.
Niezależnie od tego, jak wielkim niewypałem okazuje się na razie protest firmowany przez Saakaszwilego, rząd podjął stanowcze działania na rzecz jego zakończenia. 23 października minister spraw wewnętrznych Arsen Awakow opublikował na Twitterze materiał, z którego wynika, że miasteczko namiotowe wspiera finansowo Wołodymyr Olijnyk, jeden ze skompromitowanych parlamentarzystów Partii Regionów.
Na tym nie koniec – w sprawie Saakaszwilego „obudził się” prokurator generalny Ukrainy Jurij Łucenko, który bezpośrednio po nielegalnym wjeździe Gruzina na Ukrainę zapewniał, że nie będzie on z powodu tego incydentu ani sądzony, ani wydalony. Wczoraj Łucenko oznajmił, że polityk nie ma na Ukrainie statusu uchodźcy, a zatem nie zachodzą żadne szczególne okoliczności blokujące jego ekstradycję do ojczyzny. Prokurator generalny „zauważył” także, że Saakaszwili przybył do Kijowa z zamiarem przejęcia władzy i oskarżył go o szykowanie zbrojnego zamachu stanu.
Władze Ukrainy, które na początku z wielką ostrożnością reagowały na ruchy Saakaszwilego, teraz są już najwyraźniej pewne, że niebezpieczeństwo nie jest wielkie. Jeśli prezydent Poroszenko nadal wygląda marnie w rankingach zaufania społecznego, to jego gruziński oponent wcale nie cieszy się dużo większym szacunkiem. Co prawda ostatni sondaż Centrum Razumkowa w tej sprawie pokazał, że kolejnej kadencji Poroszenki chce tylko 14 proc. Ukraińców, a 68,2 proc. mu nie ufa, to prezydenta Saakaszwilego chciałoby zaledwie 1,7 proc. obywateli.