Hillary Clinton, starsza już przecież kobieta (lat 69 za 6 tygodni) dostała kaszlu i nie wiadomo, czy przez to dzieje ludzkości nie potoczą się inaczej, niż mogłyby. Bo prezydentem USA może zostać Donald Trump, a jego pomysły na zawiadywanie supermocarstwem są niestandardowe.
Powiada, na przykład, że Japonia sama powinna sobie zapewnić bezpieczeństwo w obliczu rozbudowy arsenału jądrowego przez Koreę Północną. A Tokio stać na stworzenie arsenału znacznie potężniejszego, niż ten, przy którym majstruje władca w Pjongjangu i gdyby do dzieła przystąpiło, wtedy dopiero by się zakotłowało w Pekinie i Moskwie.
Kiedy kandydatka Partii Demokratycznej doznała podczas uroczystości z okazji 15-ej rocznicy zamachu terrorystycznego na wieżowce WTC kolejnego napadu kaszlu, zgrabnie wytłumaczyła, że to uczulenie na Trumpa, któremu właśnie dokładała. Ale za chwilę zeszła ze sceny wspomagana męskimi ramionami i nim zdążyła dojść do samochodu ugięły się pod nią nogi, co jakiś amator uwiecznił filmem zrobionym ze smartfonu i teraz wszyscy na świecie mogą się smucić, albo cieszyć.
Na Clinton zaraz zwaliła się fala krytyki, że zamiast grać superwoman powinna do zapalenia płuc przyznać się, a nie znów coś ukrywać. Kandydat Partii Republikańskiej skorzystał pilnie ze sposobności, zapowiadając ujawnienie własnego świadectwa zdrowia W domyślne świetnego. A młodzianek to nie jest, bowiem 70-ka minęła mu w czerwcu. W każdym razie jego lekarz zapewnił, że Trump ma się dobrze, bo codziennie łyka tabletkę aspiryny.
Zapalenie płuc, należycie leczone może minąć i Clinton już zapowiedziała, że wznowi kampanię za parę dni. „Chcę po prostu przez to przejść i wrócić na właściwe tory tak szybko, jak to możliwe”, stwierdziła w wywiadzie telefonicznym dla telewizji CNN.
A tymczasem… Sztab wyborczy Hillary Clinton poinformował, że w przerwie na leczenie, kampanię wyborczą poprowadzi William Jefferson Clinton (znany jak Bill), mąż chorej. A ten na wygrywaniu wyborów zna się świetnie, bo dowiódł tego w latach 1992 i 1996.
I co dalej? Wiele będzie zależeć od jej pierwszej debaty telewizyjnej z Trumpem, zapowiedzianej na 26 września. Jeśli Hillary Clinton będzie krzepka i pokaże, że zapalenie płuc można przejść suchą nogą i nie da się pyskatemu Trumpowi, jego zwycięstwo nie musi być przesądzone.
Ale jeśli okaże się, że choroba była silniejsza i Clinton będzie musieć zrezygnować z dalszej walki? Ktoś będzie musieć ją zastąpić. Następcę wybierze Krajowy Komitet Partii Demokratycznej w głosowaniu tajnym. Nie musi to być nawet zarejestrowany członek partii. Może natomiast być Bill Clinton.
Do wyborów – 8 listopada – ledwie osiem tygodni, w niektórych stanach wydrukowali już karty wyborcze, a USA to kraj, gdzie każdy stan ma własne przepisy. Im później rezygnacja Clinton by nastąpiła, tym komplikacje większe. Zwyczaje stanowe są uświęcono 250-letnią tradycją i trudno je ruszyć. Pamiętajmy, że wskutek wadliwie działających przedpotopowych maszyn do przebijania kart wyborczych, wszystkich elektorów na Florydzie zgarnął George Walker Bush i on został prezydentem, a nie Albert Gore, choć zdobył te parę głosów więcej, co wyszło dużo później.
I tak mieliśmy nieudaną amerykańską wojnę w Iraku z obaleniem Saddama Husajna i ciąg jej następstw, aż do powstania Państwa Islamskiego. Ten kaszel też nie wróży nic dobrego.
A tymczasem Donald Trump otworzył nieopodal Białego Domu kolejny luksusowy hotel, który nazywa się – rzecz prosta – Trump International Hotel. W tym celu kosztem 200 mln dolarów przerobił dawny zabytkowy gmach poczty Old Post Office zwieńczony wieżą zegarową o wysokości ponad 100 metrów.