Po niedawnym zakończeniu przejęcia Twittera miliarder Elon Musk został dotknięty pozwem zbiorowym w związku z próbą zwolnienia około połowy pracowników portalu społecznościowych – taki ruch miliardera według pracowników narusza kalifornijskie i federalne przepisy wymagające co najmniej 60-dniowego powiadomienia o masowych zwolnieniach.
Platforma z około 230 milionami użytkowników zyskała ogromny wpływ na środowiska polityczne, kulturalne i sportowe. Niemal każdy polityk i dziennikarz ma obecnie swoje konto na Twitterze. Bardzo kuszące jest posiadanie władzy nad medium o takim wpływie na światową opinię publiczną i to z pewnością skusiło też Elona Muska. Miliarder w kwietniu złożył ofertę zakupu Twittera, opiewającą na 44 mld dolarów. W maju wycofał się jednak z oferty, twierdząc, że Twitter nie chce udzielić mu informacji o tym, ile kont użytkowników jest fałszywych. Na początku października miliarder zmienił jednak zdanie po raz kolejny i oświadczył, że jest gotów kupić Twittera za pierwotnie uzgodnioną z serwisem cenę 44 mld dolarów.
Odkąd Musk przejął stery, pracownicy Twittera z powodu masowych zwolnień pracują znacznie dłużej niż zwykle. Jak poinformowała stacja CNBC powołując się na wewnętrzne komunikaty firmy – kierownicy Twittera każą pracować niektórym pracownikom na 12-godzinnych zmianach, siedem dni w tygodniu, czyli mordercze 84 godziny tygodniowo. Internet obiegły też zdjęcia pracowników śpiących w śpiworach we siedzibie firmy.
Jeszcze przed przejęciem Twittera Musk wielokrotnie mówił potencjalnym inwestorom i partnerom, że chce dokonać finansowego uzdrowienia firmy, zwalniając prawie 75 proc. jej pracowników. Na razie nie wiadomo, ile dokładnie osób zostało już zwolnionych (gdyż ta liczba stale rośnie), chociaż szef działu bezpieczeństwa firmy Yoel Roth poinformował na swoim koncie na Twitterze o połowie. O planach redukcji i liczbie osób, które stracą pracę, nie poinformowano jednak kalifornijskiego Departamentu Rozwoju Zatrudnienia, mimo iż jest to wymogiem prawnym, obowiązującym każdą firmę zatrudniającą ponad 100 osób – podaje Associated Press.
Zgodnie z federalną ustawą o dostosowaniu i przekwalifikowaniu pracowników (WARN) firmy zatrudniające ponad 100 pracowników muszą powiadomić z wyprzedzeniem co najmniej 60 dni kalendarzowych o zwolnieniach grupowych. Kalifornia ma własną wersję ustawy WARN z podobnymi wymaganiami.
Twitter pozwany w związku z łamaniem praw pracowniczych
Pozew został złożony w sądzie federalnym w San Francisco wkrótce po tym, jak pracownicy Twittera, którzy nie są zrzeszeni w związkach zawodowych, zaczęli otrzymywać e-maile z powiadomieniem ich o radykalnych cięciach zatrudnienia. Niektórzy dowiedzieli się, że są wśród tych, którzy stracili pracę, gdy nie byli w stanie uzyskać dostępu do kanałów komunikacyjnych firmy z powodu utraty dostępu do swoich kont służbowych jak poinformował portal Politico .
„Złożyliśmy ten pozew, próbując upewnić się, że pracownicy są świadomi tego, że nie powinni rezygnować ze swoich praw i że mają możliwość dochodzenia sprawiedliwości” – powiedziała Bloombergowi Shannon Liss-Riordan, adwokat, która złożyła pozew. „Zobaczymy teraz, czy będzie nadal kręcił nosem na prawa tego kraju, które chronią pracowników” – dodała.
Jak zauważył Bloomberg – „Liss-Riordan pozwała w czerwcu Teslę w związku z podobnymi roszczeniami w czerwcu, kiedy producent samochodów elektrycznych zarządzany przez Muska zwolnił około 10 proc. pracowników”.
„Tesla wygrała sprawę uzyskując korzystne orzeczenie sędziego federalnego w Austin, zmuszające pracowników do dochodzenia swoich roszczeń za zamkniętymi drzwiami zamiast w otwartym sądzie” – dodał portal. Otwarta publiczna sprawa znacznie bardziej zaszkodziłaby wizerunkowi firmy, a tak sprawę można łatwiej zamieść pod dywan, dobitnie potwierdzając, ile w tym świecie znaczą prawa pracowników wobec wielkiego kapitału i kaprysów stukniętego miliardera.
Reuters przekazuje, że Musk planuje zwolnić około połowy personelu Twittera, czyli mniej więcej 3,7 tys. pracowników, a biura firmy zostały tymczasowo zamknięte.
Aby zastąpić zwolnionych pracowników, Musk zatrudnił już „jakichś inżynierów z Tesli, jakichś inwestorów i swoich kolegów” – powiedziała portalowi osoba, która straciła pracę. Podkreśliła, że Musk zapowiedział redukcję zatrudnienia, tłumacząc to koniecznością „cięcia kosztów”.
Politico podaje jednak, że inne firmy technologiczne już teraz sygnalizują chęć zatrudnienia byłych pracowników Twittera. „Jeśli pracujesz dla Twittera i dziś znajdziesz się bez pracy, proszę skontaktuj się. Jestem pewna, że mamy gdzieś dla ciebie właściwe miejsce” – napisała na Twitterze przedstawicielka Amazona Juna Gonzalez.
Trzech czołowych dyrektorów Twittera Musk zwolnił już pod koniec października, gdy przejął ten serwis. Pracę stracili wtedy dyrektor generalny Parag Agrawal, dyrektor finansowy Ned Segal i Vijaya Gadde, szefowa polityki prawnej, zaufania i bezpieczeństwa; ponadto zwolniony został Sean Edgett, generalny radca prawny platformy.
Kłopoty finansowe Twittera
Twitter, podobnie jak inne duże platformy, których model biznesowy opiera się na reklamie, również cierpi z powodu kryzysu gospodarczego, jaki ciąży na budżetach reklamodawców. Zwłaszcza że w przeciwieństwie do gigantów takich jak Meta (Facebook, Instagram) i Google, Twitter nigdy nie zdołał osiągnąć znaczących zysków. Firma osiągnęła obroty w wysokości 1,18 miliarda dolarów w drugim kwartale 2022 roku – czyli prawie 23 razy mniej niż Meta. Tymczasem Musk napisał tweeta, w którym poinformował, że serwis odnotował „kolosalny spadek dochodów” ze względu na działalność „aktywistów”, którzy naciskają na reklamodawców, aby przestali reklamować się na portalu. Miliarder nie wyjaśnił jednak jakich konkretnie aktywistów ma na myśli, ani jak wysokie straty poniósł Twitter.
AP podaje, że wielkie firmy jak General Motors, General Mills i Audi wstrzymały zamieszczanie swoich reklam na Twitterze, w oczekiwaniu na więcej informacji o tym, jak będzie działała ta firma po przejęciu przez Muska.
Grupa Volkswagen poinformowała w piątek, że nakazała, by marki Skoda, Seat, Cupra, Audi, Lamborghini, Bentley, Porsche i Ducati zrezygnowały na razie z wszelkiej płatnej promocji na Twitterze. Reklamodawcy obawiają się, że moderowanie treści zamieszczanych na Twitterze nie będzie równie surowe wobec mowy nienawiści, fake newsów i podobnych wpisów jak poprzednio. Firmy nie chcą, by ich brandy „straciły reputację” pojawiając się na Twitterze – wyjaśnia AP.
Pomysł Muska na uwolnienie się od reklamodawców i większą „wolność słowa”
Miliarder jak twierdzi chce „zdemokratyzować” uzyskiwanie zweryfikowanego konta na portalu „Obecny system lordów i parobków na Twitterze dzielący ludzi na tych, którzy mają lub nie mają niebieskiego znacznika wyboru, to bzdura. Moc dla ludzi! Niebieski znaczek za 8 dolarów miesięcznie” – stwierdził niedawno. A Twitter już błyskawicznie i bez namysłu rozpoczyna przyznawanie tej płatnej subskrypcji za 8 dolarów miesięcznie, dzięki której użytkownicy będą mogli m.in. otrzymać niebieski znacznik, dotąd nadawany jedynie zweryfikowanym kontom. W wiadomości przekazanej po ostatniej aktualizacji dla urządzeń z systemem operacyjnym Apple iOS aplikacja Twitter przekazała, że użytkownicy, którzy „zarejestrują się teraz”, mogą otrzymać niebieski znacznik obok swoich nazw, „tak jak celebryci, firmy i politycy, których już obserwujecie” – podała agencja Associated Press. To, że za osiem dolarów miesięcznie „każdy” będzie mógł mieć mały niebieski znacznik, oznaczający zweryfikowane konto na swoim profilu oczywiście grozi masowym wprowadzaniem w błąd zwyczajnych „przeglądaczy” portalu, którzy widząc znaczek weryfikacji mogą pomyśleć, że fałszywe konto podszywające się np. pod znanego polityka jest tym autentycznym.
Zmiana oznacza porzucenie dotychczasowego systemu weryfikacji stosowanego przez Twittera od 2009 roku, który polegał na wypełnieniu odpowiedniego formularza i przesłaniu dokumentu tożsamości. Miał on na celu uniknięcie podszywania się użytkowników pod konta znanych osób. Przed wprowadzoną za poleceniem Muska modyfikacją w serwisie działało około 423 tys. zweryfikowanych kont, a wiele z nich należało m.in. do dziennikarzy z całego świata.
Eksperci wyrazili obawy dotyczące zniesienia dotychczasowego systemu weryfikacji platformy, który, choć nie jest doskonały, pomagał 238 mln użytkowników Twittera ocenić, czy konta, z których otrzymywali informacje, były autentyczne – przekazała AP. Aktualizacja, jaką Twitter wprowadził do wersji swojej aplikacji w systemie iOS, nie wspomina o weryfikacji jako o głównym zadaniu nowego systemu niebieskiego znacznika. Wiadomo, że tu chodzi przede wszystkim o dodatkowy zysk, który mogłyby uniezależnić Muska od kapryśnych reklamodawców, a nie o „demokratyzacje przyznawania niebieskiego znaczka”.
Co z tą wolnością słowa?
Amerykańska polityczka Alexandria Ocasio-Cortez (Demokraci) skrytykowała na Twitterze pomysł umożliwienia płatnego zakupu „niebieskiego ptaszka” – „Miliarder usilnie próbuje sprzedać ludziom ideę, że wolność słowa to w rzeczywistości jego plan subskrypcji 8 dolarów miesięcznie”.
Początkowo Musk odpowiedział tylko na tę krytykę, podkreślając, że bluzy wyborcze AOC kosztują przecież 58 dolarów. Na co kongresmenka odpowiedziała, że jest spowodowane tym iż pracownicy, którzy je produkują, otrzymują godną płacę.
Później jednak po tym jak weszła w wymianę zdań z nowym właścicielem Twittera, poinformowała, że pojawiły się u niej problemy z kontem. Reprezentantka Nowego Jorku oskarżyła Elona Muska o zablokowanie jej możliwości przeglądania własnych powiadomień i wyłączenia wzmianek gdzie użytkownicy mogą zobaczyć, kto ich oznaczył w swych postach. Polityczka opublikowała też zrzuty ekranu dokumentujące zepsucie jej aplikacji – „Tak wygląda moja aplikacja, odkąd mój tweet cię wczoraj zdenerwował. Nie wydaje mi się to zbyt wolnościowe”.
***
To, co dzieje się obecnie z Twitterem, gdy jeden miliarder wywraca tak kluczowy dla walki z manipulacją system weryfikacji użytkowników z powodu chęci uniezależnienia się od reklamodawców (domniemywać można, że w celu realizacji kolejnych swoich dziwnych pomysłów, niezwiązanych z wolnością słowa, którą ciągle wyciera sobie twarz) powinno skłonić do refleksji nad szkodliwością takiego stanu rzeczy, gdy ma to miejsce na portalu, który ma obecnie tak ogromny wpływ na światową opinię publiczną. Elon Musk twierdzi, że robi to w imię wolności słowa, a w rzeczywistości chodzi tu o wolność „jego” słowa.
JM/PAP