Nie ma wesołego baraku w kapitalistycznym świecie pracy najemnej. Nawet w tak ośrodkach o tak szlachetnej misji jak Amnesty International. Ta zasłużona dla obrony tzw. praw człowieka i podejmująca wiele istotnych tematów organizacja próbuje właśnie oczyścić swoje szeregi z ludzi stosujących brutalne, kapralskie metody zarządzania personelem.
Trzeba było śmierci dwóch pracowników zaangażowanych w „walkę o lepszy świat’ w ramach pracy w Amnesty, żeby dyrekcja podjęła decyzję o przeprowadzeniu śledztwa i wyeliminowaniu z kadry zarządzającej menedżerów odznaczających się szczególnym sadyzmem.
Najpierw, w maju 2018 roku kieratu nie wytrzymał 65-letni Gaetan Mootoo, który pracował na rzecz Amnesty przez 30 lat. Nowe metody motywacyjne sprawiły, że postanowił pożegnać się z tym światem. W liście napisał, że nie był w stanie poradzić sobie z presją i stresem.. Nieco ponad miesiąc później samobójstwo popełniła 28-letnia Rosalind McGregor, Oboje składali skargi na przemocowe praktyki przełożonych. W obu przypadkach zostały one zignorowane. Wprawdzie McGregor, w ostatecznym rozrachunku otrzymała wsparcie psychologiczne, organizacja była bardzo przejęta jej losem; niemniej ona także popełniła samobójstwo. W AI pojawiają się głosy, iż jej decyzja była spowodowana nie tylko uciążliwościami na jakie natknęła się w pracy, ale także drastycznymi kłopotami w życiu osobistym.
Tragiczne wieści zbiegły się ze zmianą sekretarza generalnego AI. Stanowisko objął Kumi Naidoo, południowoafrykański działacz antydyskryminacyjny. Ten 53-latek mający w CV czynną walkę z apartheidowskim reżimem, sprawia przynajmniej wrażenie, że spojrzał poważnie na problem przemocy w jego organizacji. Zlecił przeprowadzenie audytu, w ramach którego przesłuchano prawie 500 pracowników i menedżerów.
Według doniesień BBC, pięciu z siedmiu dyrektorów zarządzających Amnesty International pożegnało się już z pracą.