Wszystkie sondaże przewidywały, że ugrupowanie prezydenta Emmanuela Macrona zdobędzie absolutną większość w parlamencie.
We francuskim większościowym systemie dwuturowym trudniej szacować konkretną liczbę miejsc dla poszczególnych partii w Zgromadzeniu Narodowym, niż w np. w systemie brytyjskim, lecz jeśli wierzyć sondażom, które dają ugrupowaniu prezydenta (LREM) od 29 do 31 proc. głosów, zdobędzie ono nawet do ok. 420 miejsc w 577-osobowym parlamencie.
Nie dość, że szykuje się olbrzymia przewaga większości prezydenckiej, co najmniej połowa tradycyjnej prawicy (Republikanie) też będzie popierać rząd. Sondaże dają jej 20-22 proc. tj. 95-115 miejsc w parlamencie. Pierwsza prawdziwie opozycyjna partia – Front Narodowy (FN) – może liczyć na ok. 18 proc. głosów, ale to da tylko 5 do 15 miejsc. Dopiero na czwartym miejscu sytuuje się opozycję lewicową, czyli Nieuległą Francję, na którą w wyborach prezydenckich głosowało prawie 20 proc. wyborców: sondaże dają jej 11 do 13 proc., tj. najwyżej 21 miejsc. Nominalni socjaliści z Partii Socjalistycznej mają jeszcze mniej, ok. 8 proc., ale – ze względu na tradycyjne „wycinanie” kandydatów FN w drugiej turze – mogą mieć nawet ok. 30 posłów.
Do tych projekcji należy jednak podchodzić ostrożnie, a Francję czeka jeszcze druga tura za tydzień, jednak bezapelacyjna wygrana Macrona wydaje się przesądzona.
Gdyby ostateczny wynik wyborów potwierdził ostatnie sondaże, lewica zostanie we Francji politycznie zmarginalizowana. Lewicowy ruch Nieuległa Francja Jean-Luca Mélenchona uległ pewnej demobilizacji po przegranych wyborach prezydenckich.
Od kiedy wybory parlamentarne przypadają miesiąc po wyborach prezydenckich, Francuzi zawsze dają nowemu szefowi państwa pełnię władzy parlamentarnej. Wszystko wskazuje, że stanie się tak i tym razem, choć 70 proc. z nich jest przeciwna zapowiadanym zmianom w kodeksie pracy.
KOMENTARZ
Siła ugrupowania Macrona pokazuje, jak dalece Francuzi są rozczarowani co do ugrupowań tradycyjnie dzielących między siebie scenę polityczną. W takiej sytuacji elektorat najwyraźniej woli unikać opcji skrajnych – jak reprezentowane przez Le Pen i Mélenchona, którym – nawiasem mówiąc – obu zaszkodziła kampania prezydencka i decyduje się poprzeć „nowe”. To, że owo „nowe” trudno faktycznie uznać za takie, a bardziej za co najwyżej „nowe opakowanie”, niewiele w tej sytuacji znaczy, a zarówno republikanom, jak i skompromitowanym rządami Hollande’a socjalistom nietrudno będzie szukać sojuszu z partią Macrona. Jej dość niekonkretny profil programowy w gruncie rzeczy tak samo, jak i gaulisstowki czy reprezentowany przez PS nurt „trzeciodrogowy”, mieści się w formule neoliberalnej. Różnice między nimi dotyczą raczej innego rozłożenia akcentów, a nie fundamentalnych podstaw. Jest to zatem przykład krańcowo odmiennej ewolucji sceny politycznej od tej, którą obserwujemy po drugiej stronie Kanału, choć pod wieloma względami jego przyczyny są nie tak bardzo różne.
G.W.