Niskie podatki, jakich Stany Zjednoczone nie widziały od czasów guru neoliberałów Ronalda Reagana – to właśnie szykuje administracja obecnego prezydent. Miliarder zadba w pierwszej kolejności o interes podobnych sobie.
Swoje plany Trump przedstawił podczas spotkania z pracownikami rafinerii i chętnymi sympatykami w Północnej Dakocie. Reforma podatkowa ma opierać się na czterech zasadach, a pierwsza z nich to „wielkie, wielkie cięcia podatkowe, największe od czasów Reagana”. Prezydent spieszy również ucieszyć wielki biznes, z którego sam się wywodzi – oznajmił, że podatek dla firm zostanie obniżony tak bardzo, jak tylko się da. Trump marzy nawet o obniżce do poziomu 15 proc. – obecnie najwyższy podatek dla tej kategorii płatników wynosi o dwadzieścia punktów procentowych więcej.
Reforma podatkowa w duchu neoliberalnym ma być flagowym sukcesem obozu Trumpa po tym, gdy hucznie zapowiadany w kampanii przed wyborami prezydenckimi zamiar skasowania Obamacare zakończył się kompromitującą katastrofą; nie poparła go nawet część parlamentarzystów republikańskich. Nowe zasady opodatkowania mają wejść w życie do grudnia, a Trump utrzymuje, że jest w tej sprawie dogadany przynajmniej z częścią Demokratów. Nie oznacza to, że Obamacare zostanie – w przemówieniu dotyczącym podatków oznajmił także „Nie zrezygnowaliśmy ze zmian w służbie zdrowia. Nigdy się nie poddajemy”. Szczególnie zaatakował senatora z Arizony Johna McCaina, który nie poparł jego pomysłu na niekorzystne dla gorzej sytuowanych zmiany w służbie zdrowia.
Reforma jest rzecz jasna reklamowana jako środek, który zapewni prosperity wszystkim Amerykanom – pomoże pracownikom, wzbogaci rodziny, zapewni trwały wzrost. Szampana otwierają jednak przede wszystkim zamożni przedsiębiorcy. W ich kieszeniach zostanie więcej, a obywatele na obniżonych dochodach państwa z podatków tylko stracą.