Kagebowski układ, który rządzi na Kremlu, nie lubi konkurencji. Nie dopuszcza do ścisłej elity osób spoza układu. A szczególnie wstępu nie mają byli drobni przestępcy, ludzie którymi kagebiści zawodowo się wysługują. Ludzie służb, czyli tzw. siłowicy, zostali nauczeni brutalnie ich wykorzystywać, po czym zostawiać na pastwę losu.
Zasady na Kremlu są urządzone według pewnego klucza, który dziennikarze zwykli nazywać „sistiema”. To mafijno-oligarchiczna struktura, na której czele stoi najbogatszy człowiek na świecie i przywódca największego układu mafijnego – Władimir Putin.
Zdawał sobie z tego sprawę Jewgienij Prigożyn, którego historia różni się od pozostałych członków kremlowskiej elity. W wieku 18 lat został skazany za rozbój, kradzież i oszustwo. Petersburski sąd dał mu 13 lat pobytu w kolonii karnej i zwolniono go po dziesięciu. Dorobił się potem na restauracjach, w których bywalcem bywał sam Putin – wtedy jeszcze pracujący jako wicemer Petersburga.
Znajomość z politykiem i późniejszy status Prigożina jako „kucharza Putina” zaprowadziły go wysoko. Zarobił pierwsze miliardy i został twarzą prywatnej armii wagnerowców. Ale droga do rządu, czerpanie bezpośrednio z budżetu, dojście do najważniejszych korytarzy władzy, dostęp do najintratniejszych wielomiliardowych kontraktów – to wszystko było zarezerwowane dla kolegów Putina ze służb, a ci nie chcieli dzielić się władzą z byłym rzezimieszkiem.
Ale apetyt rośnie wraz z jedzeniem. Prigożyn zaangażował się w wojnę jak mało który rosyjski oligarcha. Spędzał czas przy froncie, rekrutował do swojej armii, obmawiał plany z generałami. W końcu dostrzegając jego zaangażowanie, Putin zlecił mu zadanie kluczowe: zdobycie Bachmutu. Zwycięstwo przyszło, choć wywalczone krwią dziesiątek tysięcy prywatnych bojowników, których to kucharz Putina wysyłał całymi oddziałami na śmierć.
Uważał, że należy mu się nagroda. Więcej pieniędzy, więcej władzy, więcej splendoru. Tymczasem kagebiści nie próżnowali i podczas gdy Prigożyn zdobywał kolejne ukraińskie wioski, ci spiskowali przeciwko niemu. Nie podobał im się cięty język, którym krytykował nieustannie rządzącą elitę i nie podobało im się jak rósł w siłę. Jak jego popularność w narodzie zdawała się nie tylko przeganiać ich samych, ale doganiać samego Putina.
Użyteczność Prigożina dla kagebistów przekroczyła termin ważności. Awanturujący się, rzucający niewygodne oskarżenia na lewo i prawo bojownik, musiał zostać okiełznany. Pierwsza pod topór siłowików miała trafić prywatna armia Prigożina. Wcieleniem wagnerowców do struktur państwa zajmował się sam Minister Obrony, Siergiej Szojgu. Prigożyn wiedział, że potem mogą zająć się jego pozostałymi biznesami, a na koniec być może nim samym. Gdy siłowicy raz poczują krew, poczują że mogą kogoś zniszczyć, zatrzymać ich może tylko Putin. A ten się zazwyczaj nie kwapi się do wchodzenia im w drogę, dopóki sam nie ma w tym interesu.
Tak działa „sistiema”, z czego doskonale zdawał sobie sprawę petersburski restaurator. Zastosował zatem uderzenie wyprzedzające. Chaotyczne? Być może. Skuteczne? Zupełnie nie.
Myślał, że grając va banque, skłoni Putina do ustępstw na swoją korzyść. Wywalczy sobie miejsce przy stole władzy kosztem siłowików. Przecenił swoje możliwości i przecenił możliwości prezydenta Rosji do samodzielnego działania. Ten bowiem stworzył klasę kegebistów-miliarderów, ale dzisiaj jest równie zależny od niej, co ona od niego.