usabidentusk
Joe Biden, występując online podczas 76 sesji ogólnej ONZ podkreślił, że kryzys klimatyczny szybko zbliża się do punktu, kiedy nie będzie już powrotu.
Jednocześnie złożył obietnicę, iż Stany Zjednoczone zmuszą świat do działania. „Będziemy przewodzić nie tylko przykładem naszej mocy, ale, jeśli Bóg da, mocą naszego przykładu” — powiedział. Nie dodał tylko, że USA nie są liderem, jeśli chodzi o ratowanie naszej planety. Wręcz na odwrót.
Yahoo News w niedawno opublikowanym raporcie pokazuje, że Stany pozostają za Europą w zakresie celów klimatycznych o jakieś 10 – 15 lat. Są głównym winowajcą blokującym we właściwym czasie zbiorowe działania mające na celu zażegnanie globalnego kryzysu egzystencjalnego. Bo tak o tym zagrożeniu trzeba mówić. Wydawane bilionów dolarów na prowadzenie wojen, ściganie cieni terrorystów, których się samemu tworzy, masowa sprzedaż broni i podsycanie konfliktów na całym świat, to wszystko, najdelikatniej mówiąc, nie wystawia hegemonowi – i jego szefowi – najlepszego świadectwa. Zacytowane słowa Bidena są w tym świetle pospolitą tromtadracją i fanfaronadą słabnącego mocarstwa.
Młodzież na świecie jest przerażona stanem walki z kryzysem klimatycznym. Nowe badanie przeprowadzone wśród 10 000 osób w wieku od 16 do 25 lat w dziesięciu krajach na całym świecie wykazało, że wielu z nich uważa, iż ludzkość jest skazana na zagładę i nie ma przed nią przyszłości. 3/4 ankietowanych boi się tego, co przyniesie przyszłość, a 40 proc. z racji kryzysu nie zdecyduje się na posiadanie dzieci. Są przerażeni, zdezorientowani i rozgniewani brakiem właściwych – wg nich – reakcji swoich rządów w tej materii. Czują się zdradzeni, ignorowani i porzuceni przez polityków i dorosłych.
Młodzi ludzie w USA mają jeszcze więcej powodów, by się tak czuć niż ich europejscy rówieśnicy. Ameryka, jak pokazuje nie tylko materiał w Yahioo News, pozostaje daleko w tyle za Europą pod względem wykorzystania energii odnawialnej. Kraje europejskie rozpoczęły wypełnianie zobowiązań klimatycznych wynikających z Protokołu z Kioto już na przełomie XX i XXI w. Obecnie uzyskują 40 proc. energii elektrycznej ze źródeł odnawialnych. W USA to 20 proc.
Europa ograniczyła emisję gazów cieplarnianych o 24 proc., podczas gdy Ameryka produkuje ich o 2 proc. więcej niż w w końcu XX w. W 2019 r. , tuż przed pandemią, Stany Zjednoczone wyprodukowały więcej ropy naftowej i gazu ziemnego niż kiedykolwiek wcześniej w swojej historii.
NATO, politycy i media korporacyjne po obu stronach Atlantyku mówią ciągle o idei zachodniej kultury oraz wspólnych wartości. Punkty styczne oczywiście są, ale trzeba jasno powiedzieć, iż europejskie rozumienie tych wartości, priorytety i reakcje na kryzys klimatyczny pokazują, jak bardzo się różnimy. Europejczycy dawno zrozumieli, że działalność człowieka jest odpowiedzialna za zmiany klimatu i nie budzi to poważnych kontrowersji. W Ameryce politycy i media ślepo lub cynicznie powielają oszukańcze kampanie dezinformacyjne w tej materii. Lobbing oraz naciski takich gospodarczych gigantów jak np. Exxon-Mobil, Monsanto czy Chevron robią swoje.
Demokraci zawsze uważniej wsłuchiwali się w opinie naukowców, choć należy pamiętać, iż to ekipa Obamy rozpętała boom szczelinowania, aby przestawić się z elektrowni węglowych na nowe instalacje zasilane tak pozyskiwanym gazem. A jest to niesłychanie niszcząca środowisko – o wiele bardziej niż tradycyjne wydobycie gazu – metoda jego pozyskiwania. Do tego dochodzi rozwój transportu indywidualnego i zbiorowego: w Stanach Zjednoczonych nie ma nowoczesnego, energooszczędnego i szeroko dostępnego transportu publicznego.
Jeszcze bardziej oczywiste są różnice w takich obszarach, jak ubóstwo, nierówności, opieka zdrowotna, edukacja i ubezpieczenia społeczne. Stany Zjednoczone po prostu pod tymi względami od innych zamożnych państw odstają.
Jedną z przyczyn tego stanu jest ogromna ilość pieniędzy wydawanych przez USA na potrzeby PENTAGONU I CIA. Od 2001 roku Stany Zjednoczone przeznaczyły 15 bilionów dolarów (w dolarach na rok 2022) na swój budżet wojskowy, przewyższając łącznie 20 najbliższych konkurentów wojskowych. USA wydają znacznie więcej swojego PKB na wojsko niż którykolwiek z pozostałych 29 krajów NATO. Inaczej niż w USA, wojskowy establishment w Europie musi zmagać się ze znacznym sprzeciwem liberalnych polityków oraz bardziej wykształconej i zmobilizowanej opinii publicznej.
Wydatki na infrastrukturę federalną i socjalną w 2021 r. to tylko około 30 proc. pieniędzy wydawanych na militaryzm. Pakiet infrastruktury, nad którym debatuje dziś Kongres, jest wart 3,5 biliona dolarów, ale rozłożone na 10 lat. A to wyraźnie za mało. Jeśli chodzi o zmiany klimatu, rachunek na infrastrukturę obejmuje tylko 10 miliardów dolarów rocznie na tzw. zieloną energię, co jest ważnym, ale malutkim krokiem. Inwestycje w Zielony Nowy Ład muszą łączyć się z odpowiednimi redukcjami w budżecie wojskowym, jeśli ma się naprawić wypaczone i destrukcyjne priorytety rządu amerykańskiego w tej mierze. Oznacza to przeciwstawienie się przemysłowi zbrojeniowemu i wojskowym kontrahentom, czego administracja Bidena do tej pory nie zrobiła. I nie wiadomo, czy zrobi. Lobbing i kapitał nie śpią.
Rzeczywistość 20-letniego wyścigu zbrojeń w Ameryce sprawia, że twierdzenia administracji, iż zbrojenia Chin wymaga teraz od USA jeszcze większych wydatków, są kompletnie pozbawione sensu. ChRL wydaje tylko jedną trzecią tego, co wydają Stany Zjednoczone w tej materii. Tym co napędza wzrost chińskich wydatków wojskowych jest potrzeba obrony przed stale rosnącą machiną wojenną Stanów Zjednoczonych, które są coraz bardziej aktywne i agresywne na wodach pd-wsch. Azji. I zaczęło się to już za prezydentury Obamy.
Biden zapowiedział w swoim wystąpieniu, że Ameryka zamyka okres nieustającej wojny, a otwiera erę nieustępliwej dyplomacji. Ale nowy sojusz wojskowy z Wielką Brytanią i Australią oraz jego prośba o dalszy wzrost wydatków wojskowych w krajach NATO celem eskalacji niebezpiecznego wyścigu zbrojeń, pokazują, jak daleko musi się on posunąć, aby życie pokazało zgodność obietnic i zapowiedzi ze zmianami w wydatkach budżetowych USA.
Co musiałyby zrobić Stany, żeby słowa Bidena w sprawie klimatu miały chociaż cień wiarygodności? Musiałyby przyjechać na listopadowy szczyt klimatyczny ONZ w Glasgow z gotowymi do podpisania projektami radykalnych kroków. Podjąć prawdziwe zobowiązanie do pozostawienia paliw kopalnych w ziemi i szybko przejść na gospodarkę opartą w lwiej części o energię odnawialną. A poza tym pomóc krajom rozwijającym się zrobić to samo.
Jak stwierdził sekretarz generalny ONZ Antonio Guterres, szczyt w Glasgow musi być punktem zwrotnym w kryzysie klimatycznym. To będzie wymagało od Stanów Zjednoczonych poważnego ograniczenia budżetu wojskowego i zaangażowania się w pokojową, praktyczną dyplomację – także z Chinami i Rosją. Należy porzucić mrzonki o wojskowych przewagach i militaryzmie. I tylko to pozwoli zmierzyć się nie tyle z kryzysem klimatycznym, co z prawdziwym kryzysem egzystencjalnym, przed którym stoi nasza planeta.
To zagrożenie, przeciwko któremu okręty wojenne, bomby, pociski i inne militarne gadżety są bezużyteczne.