„Wielka katastrofa”, „eskalacja”, „przemoc” – kraje muzułmańskie, które popierają dążenie Palestyńczyków do własnego państwa, ostro sprzeciwiają się zapowiadanej decyzji prezydenta Stanów Zjednoczonych Donalda Trumpa. Rozważa on uznanie Jerozolimy za stolicę Izraela.
Pół wieku temu, w wyniku tzw. wojny sześciodniowej, Izrael rozpoczął trwającą do dziś okupację wschodniej, palestyńskiej części miasta. W 1980 r. dokonał jej aneksji i ogłosił Jerozolimę swoją „wieczną i niepodzielną” stolicą, co nie zostało uznane przez społeczność międzynarodową, ze względu na prawa Palestyńczyków. Wschodnia Jerozolima ma być stolicą ich przyszłego państwa. Jest też trzecim, świętym miastem islamu, z Mekką i Medyną. W dyplomacji światowej za stolicę Izraela uznaje się Tel-Awiw.
W 1995 r. amerykański Kongres przyjął ustawę o przeniesieniu ambasady USA do Jerozolimy, ale od tego czasu wszyscy prezydenci Stanów Zjednoczonych co pół roku podpisywali postanowienia o czasowym zatrzymaniu ambasady w Tel-Awiwie, by nie wywoływać konfliktu. Zrobił to już raz Donald Trump, w czerwcu, by „dać szansę procesowi pokojowemu”. Tym niemniej, by zaskarbić sobie głosy wspólnoty żydowskiej, w czasie swej kampanii wyborczej obiecał uznać Jerozolimę za jedyną stolicę Izraela. Od kilku dni mówi się, że zrobi to w tym tygodniu.
Według przecieków z Białego Domu, Trump próbuje znaleźć jakieś pośrednie wyjście – planuje zostawić ambasadę w Tel-Awiwie, ale uroczyście uznać Jerozolimę jako stolicę Izraela.
Palestyńczycy uważają, że nawet taki kompromis byłby casus belli, gdyż status miasta może być według nich rozstrzygnięty tylko w ramach traktatu pokojowego z Izraelczykami. „To zniszczy proces pokojowy” – powiedział prezydent Autonomii Palestyńskiej Mahmud Abbas. Hamas zagroził z kolei „nową Intifadą”.