– tak określił decyzję prezydenta USA Donalda Trumpa w sprawie uznania Jerozolimy za stolicę Izraela lider Hamasu Ismail Hanija. Prezydent Palestyny Mahmud Abbas bardziej przebierał w słowach stwierdzając, że USA ostatecznie straciły mandat do mediacji w bliskowschodnim procesie pokojowym. Poza premierem Izraela Binjaminem Netanjahu, chyba żaden z liczących się przywódców nie pochwalił decyzji, która ma dla USA wymiar tylko propagandowy, ale może trwale zdestabilizować cały region.
Według słów prezydenta Abbasa decyzja Donalda Trumpa to „nagroda dla Izraela” i zachęta do dalszego wspierania żydowskiego osadnictwa na terytoriach okupowanych, podkreślając, że „Jerozolima jest odwieczną stolicą państwa palestyńskiego”, a decyzja Trumpa „nie da Izraelowi żadnej ligitymacji” w odniesieniu do statusu miasta.
Saib Erekat, sekretarz generalny Organizacji Wyzwolenia Palestyny poszedł w swoich komentarzach dalej oświadczając, że decyzja Trumpa „zniszczyła jakąkolwiek możliwość pokoju”. „(Trump) popycha region ku chaosowi i przemocy” – powiedział telewizji Al-Dżazira. „W tej sytuacji, jedyna opcja, jaka pozostała Palestyńczykom, to walka o równe prawa” – dodał.
To, co przywódcy OWP powiedzieli wyważonymi, choć mocnymi słowami, lider Hamasu Ismail Hanija nazwał wprost „wypowiedzieniem wojny przeciwko Palestyńczykom”. „Ta decyzja zabiła proces pokojowy, zabiła układ z Oslo, zabiła proces poszukiwania rozwiązań” – dodał, wzywając równocześnie do nowej Intifady i do jedności Palestyńczyków „wobec okupacji i polityki amerykańskiej”.
Świat zamarł
Wśród reakcji przywódców światowych trudno znaleźć jakąkolwiek, która choćby umiarkowanie pochwalałaby decyzję Trumpa. Sekretarz generalny ONZ Antonio Guterres podkreśłił, że nie ma alternatywy dla rozwiązania opartego na współistnieniu dwu państw (czyli izraelskiego i palestyńskiego), a Jerozolima jest stolicą obu, więc jej status musi być częścią ostatecznego rozwiązania. „Nie ma planu B” – podkreślił.
Bardzo ostro zareagowały Turcja, Egipt i Iran. Turecki minister spraw zagranicznych Mevlüt Çavuşoğlu nazwał decyzję Waszyngtonu „nieodpowiedzialną”, prezydent Turcji Recep Tayyip Erdoğan w wypowiedzi dla dziennikarzy na lotnisku w Ankarze oświadczył, że „to posunięcie wpycha region w ogień” i zapytał Trumpa retorycznie: „I co zamierza Pan z tym zrobić?”. W oświadczeniu egipskiego MSZ stwierdza się, że Egipt jej nie uznaje, a duchowy przywódca Iranu ajatollah Ali Chamenei stwierdził, że uznając Jerozolimę za stolicę Izraela Stany Zjednoczone próbują destabilizować region i wszcząć wojnę.
To krytycy przewidywalni, ale od decyzji Trumpa zdystansowali się także przywódcy europejscy. Prezydent Francji Emmanuel Macron wyraził ubolewanie z tego powodu dodając, że Francja się z nią nie zgadza oraz że jest ona sprzeczna z prawem międzynarodowym i rezolucjami Rady Bezpieczeństwa ONZ. Brytyjska premier Theresa May stwierdziła, że decyzja „nie przyczyni się do ustanowienia pokoju w regionie”. Posunięcie skrytykowała również niemiecka kanclerz Angela Merkel, a szefowa unijnej dyplomacji Federica Mogherini wyraziła „poważne obawy”.
Te wypowiedzi także nie są zaskoczeniem, bo gdy Donald Trump wyraził zamiar podjęcia decyzji, szereg przywódców ostrzegał go przed jej konsekwencjami. Teraz – cokolwiek się stanie – nie będzie mógł zasłaniać się, że nikt go nie uprzedzał. Choć – należy się tego obawiać – niewielka z tego będzie pociecha.