Wizyta w Gruzji to w jakimś sensie podążanie ścieżką wytyczoną przez Lecha Kaczyńskiego – stwierdził prezydent Andrzej Duda.
Doniesienia na temat wizyty prezydenta RP w Tbilisi zdominował wątek zbiegów o członkostwo Gruzji w NATO, której to sprawy Andrzej Duda ogłosił się orędownikiem. Nie jest to zaskakujące, bo poszukiwanie sojuszników, którzy byliby skonfliktowani z Rosją to jedno z głównych zadań stawianych sobie przez polską dyplomację, a do tego celu Gruzja nadaje się znakomicie. Również dla Gruzji, uwikłanej w swoje geopolityczne uwarunkowania i spory terytorialne, zbliżenie do Sojuszu Północnoatlantyckiego jest jednym z możliwych rozwiązań.
Gruzja przystąpiła do tzw. Partnerstwa dla Pokoju czyli do luźnego stowarzyszenia z NATO już w 1994 r., wówczas jednak działo się to w zupełnie innych okolicznościach, które od dawna należą już do przeszłości. O tym, jakie program ten ma realne znaczenie z punktu widzenia perspektywy zbliżenia z Sojuszem niech świadczy choćby to, że do tej pory jego członkiem jest także Federacja Rosyjska.
Pomimo, że perspektywa ewentualnego członkostwa Gruzji została zasygnalizowana już niemal 10 lat temu, na szczycie NATO w Bukareszcie w kwietniu 2008 r. , do tej pory jednak – nawet w okresie największego napięcia między Sojuszem a Rosją w latach apogeum kryzysu spowodowanego rozwojem sytuacji na Ukrainie, nie zaoferowano Tbilisi oficjalnego planu działań prowadzących do członkostwa. Taki plan – jak pokazuje przykład Ukrainy – nie gwarantuje jeszcze otwarcia drogi do członkostwa, niemniej byłby ważnym, choć wstępnym, etapem na drodze do niego. Zamiast niego na szczycie w walijskim Newport w 2014 r. NATO zapowiedziało, że pomoże Gruzji w dostosowaniu się do wymogów NATO, a podczas szczytu w Warszawie w 2016 r. szefowie dyplomacji państw członkowskich NATO wyrazili poparcie dla aspiracji Gruzji do członkostwa w Sojuszu i – jak dotąd – był to najdalej idący sygnał mówiący o ewentualnych intencjach Zachodu. Bardziej zdecydowane działania napotykały sprzeciw zwłaszcza Berlina i Paryża, obawiających się, że otworzyć mogą one drogę do trwałej antagonizacji Sojuszu i Rosji, a przynajmniej otwarcie „nowego frontu” w niełatwych relacjach między nimi.
Diametralnie odmienne – choć zbudowane na tych przesłankach – jest jednak stanowisko Warszawy, bez ogródek demonstrującej, że im więcej ognisk zapalnych między NATO a Rosją, tym lepiej. – Problem przyszłej przynależności Gruzji do NATO jest problemem także politycznie skomplikowanym z przyczyn oczywistych, ale Gruzja ma strategiczne położenie, jeżeli chodzi o geopolitykę, i jestem przekonany, że prędzej czy później znajdzie się w NATO i będzie pełnoprawnym członkiem (Sojuszu) – mówił Duda podczas spotkania z prezydentem Gruzji Giorgim Margwelaszwilim, podkreślając, że „na wszystkich możliwych forach powtarza, iż drzwi Sojuszu muszą pozostawać otwarte dla wszystkich tych, którzy do tej wielkiej wspólnoty Zachodu, wspólnoty pokoju chcą należeć”.
Jak dalece zbliżenie między Polską a Gruzją jest wyłącznie efektem geostrategicznej koncepcji tworzonej na zasadzie, „co przeciw Rosji, to dobre”, a nie wynika z innych, bardziej racjonalnych przesłanek, w paradoksalny sposób pokazała sama wizyta prezydenta Dudy w Tbilisi i wyrażona przezeń ocena dwustronnych relacji gospodarczych. Nawet chcąc stwarzać, wrażenie że odwiedza kraj ważny dla Polski, oświadczył on, że „w tym wymiarze nie jest najlepiej” i „mamy ogromny deficyt w stosunku do tego, co moglibyśmy mieć” – niedwuznacznie tym samym wskazując, że poza niechęcią do Rosji oba kraje łączy bardzo niewiele. Ale – jak widać – Polska jest skazana na traktowanie Gruzji jako swojego sojusznika i partnera, bo tak nakazał śp. prezydent Lech Kaczyński, a z tym żyjący prezydent nie ma prawa dyskutować, a tylko wcielać nakazy swojego poprzednika.