1 grudnia 2024

loader

Pokój na półwyspie

Wbrew opiniom niedowiarków niemożliwe staje się prawdziwe. Przywódcy Korei Południowej i Północnej zadeklarowali nie tylko tylko wolę całkowitej denuklearyzacji Półwyspu Koreańskiego, ale i wolę ostatecznego zakończenia wojny sprzed 65 lat.

Szczyt koreański w Panmundżomie, który miał miejsce 27 kwietnia nie mógł chyba przynieść nic więcej.

Patos i zobowiązania

Spotkanie wypełnione było symboliką i patosem. Jeśli poprzednie spotkania między delegacjami Korei Północnej i Południowej kończyły się górnolotnymi deklaracjami, to – jak należało się zresztą spodziewać, skoro do niego doszło – przszło wszystkie dotychczasowe. Najpierw przywódca Koreańskiej Republiki Ludowo-Demokratycznej Kim Dzong-un jako pierwszy od czasów wojny przywódca północnokoreańskiego państwa przekroczył linię demarkacyjną dzielącą półwysep wzdłuż 38 równoleżnika. Potem wraz z prezydentem Korei Południowej Mun Dze-inem zasadzili wspólnie drzewo, podsypując je ziemią z obu części podzielonego kraju. Wreszcie – przyjęli wspólną deklarację, w której obaj przywódcy uroczyście zapewnili, że między ich krajami już nigdy nie będzie wojny i wkraczają erę pokoju. Wojna sprzed dekad, zakończona w 1953 r. tylko rozejmem dobiega swojego końca. Korea Północna zadeklarowała nawet wprowadzenie zmiany czasu i dostosowanie go do czasu obowiązującego w Korei Południowej – dotychczas, w celu zaakcentowania podziału zegary w Pjongjangu i Seulu pokazywały czas różniący się od siebie o półgodziny. Ale trzeba też zauważyć, że oprócz wzniosłych zapewnień w deklarację wpisano szereg bardzo konkretnych zobowiązań mających prowadzić do zbliżenia między partnerami. Wielkim błędem byłoby ją uważać tylko za puste frazesy wyrażone dyplomatycznym językiem mającym przykryć brak istotnej treści.

Po przełomie

Bezpośrednio po szczycie przyszły następne informacje. Korea Północna zadeklarowała zamknięcie ośrodka testów nuklearnych w Punggie-ri jeszcze w tym miesiącu i zgodziła się na udział w tej operacji zagranicznych, w tym również amerykańskich ekspertów. Ten ruch Kima w zdecydowany sposób wytrąca krytykom odwilży argument, że sformułowania takie jak „denuklearyzacja Półwyspu Koreańskiego” można rozumieć na różne sposoby i że nie muszą się one odnosić do konkretnych zamiarów w nieodległej przyszłości, ale do szerokiej, dość niekreślonej w czasie wizji „szczęśliwych lat co nadejdą”.

Zasługa Trumpa?

Przełamanie lodów między obu państwami koreańskimi zainicjowane noworoczną deklaracją Kim Dzong-una zostało początkowo przyjęte przez Waszyngton nie tylko z lekceważeniem, ale wręcz z próbami wykolejenia. Wiceprezydent USA Mike Pence został wysłany specjalnie na Zimowe Igrzyska Olimpijskie w Pjongczangu z misją podważenia zaufania do północnokoreańskich pojednawczych deklaracji, a kluczowi funkcjonariusze amerykańskiego państwa – z ówczesnym dyrektorem CIA, a obecnie sekretarzem stanu Mike’m Pompeo na czele, jeden przez drugiego prześcigali w argumentowaniu, że Kim gra tylko aby zyskać na czasie, wyplątać się z sankcji nałożonych na Pjongjang i zdobyć silniejsze argumenty, gdyż w ciągu kilku miesięcy jego rakiety będą mogły atakować cele położone w USA. Sposobem na oddalenie tego zagrożenia miał być prewencyjny atak mający na celu zniszczenie północnokoreańskiego potencjału rakietowego i jądrowego, czyli inaczej rzecz biorąc wojna. W rezultacie, to że do ubiegłotygodniowego szczytu w ogóle doszło jest przede wszystkim zasługą prezydenta Korei Południowej Mun Dze-ina, który z determinacją dążył do polepszenia stosunków z północnym sąsiadem oraz dyplomacji chińskiej, która odegrała w tym procesie mało widoczną ale niezwykle istotną rolę, a Waszyngtonu. Wskazywanie, że w związku przywróceniem perspektywy trwałego pokoju na Półwyspie Koreańskim Pokojowa Nagroda Nobla za 2018 rok my miała przypaść Donaldowi Trumpowi brzmi jak groteskowy żart.

Zmiana klimatu

Sukces szczytu w Panmundżomie – bo nie sposób określić inaczej rezultatu spotkania Kim Dzong-una i Mun Dze-ina – przewartościowuje jednak diametralnie perspektywę patrzenia na dalszy bieg wydarzeń i rodzi oczekiwania. W powstałej sytuacji Waszyngton – choćby chciał – je jest już w stanie wrócić do dotychczasowej polityki wobec Korei Północnej i głosić iż konieczne jest prewencyjne uderzenie i że należy je przeprowadzić i w imę pokoju i bezpieczeństwa międzynarodowego. Choćby teraz niechętnie się do tego przyznawała, amerykańska dyplomacja została przecież w tym procesie pozbawiona inicjatywy – z pozycji rozgrywającego została zepchnięta do roli reagującego. I trudno też jej będzie tłumaczyć, że to naciski, groźby i sankcje przyparły Kima do muru. Wypełniony symboliką szczyt Kim-Mun i pełna zapowiedzi pojednania deklaracja przyjęta przez obu przywódców sprawiają, że w obecnym klimacie nawet dystansowanie się od zainicjowanego i uroczyście ogłoszonego przez dwie najbardziej zainteresowane strony procesu pokojowego – jak jeszcze przed dwoma tygodniami mówił prezydent o ewentualności swojego spotkania z Kimem („być może zaraz z tego spotkania wyjdę”) – wydawać się będzie niestosowna. Po ostatnim piątku i on wyraźnie zmienił ton wypowiadając się o spotkaniu z Kimem. Już nie jest ono tylko możliwe, ale wręcz pewne, podobnie jak jego nieodległy termin. A przełom według jego słów dokonał się nie podczas spotkania Kim-Mun, ale już wcześniej – podczas tajnego spotkania m-Pompeo.

Ojciec chrzestny

Prezydent Mun w sobotniej rozmowie z Trumpem z iście dalekowschodnią kurtuazją przyznał mu zasługę za postęp odwilży między Seulem a Pjongjangiem. Jeśli ten drugi chce w to wierzyć, nich i tak będzie. Niech nawet dostanie za to Nobla – w końcu Barack Obama dostał tę nagrodę za nic. Ale czując się współautorem sukcesu nie będzie mógł działać wbrew biegowi wydarzeń zapoczątkowanych przy okazji olimpiady Pjongczangu.
Warto przy okazji zaznaczyć, że pojednanie między Seulem a Pjongjangiem będzie miało także poważne konsekwencje dla regionu. Jeśli Chiny, które od początku deklarowały wsparcie dla procesu pokojowego z pewnością się w zmieniającej sytuacji odnajdą, podobnie jak i Rosja, normalizacji będą wymagać także stosunki między Pjongjangiem a Tokio.

Tadeusz Jasiński

Poprzedni

Gina Haspel na cenzurowanym

Następny

PiS-owski cud nad Wisłą

Zostaw komentarz