6 listopada 2024

loader

Prezydent, co dotrzymuje słowa

71-letni Rodrigo Duterte wygrał wybory10 maja i został prezydentem Filipin. Nie tylko w czasie kampanii wyborczej zapowiadał krwawe rozprawienie się w ciągu pół roku z handlarzami narkotyków i narkomanami oraz złodziejami wszelkiego autoramentu, ale potem powtórzył to po zwycięstwie, a teraz wciela w życie.

Dziennikarze miejscowej telewizji ABS CBN News wyliczyli, że od 10 maja policja lub milicje obywatelskie zabiły 704 podejrzanych o obrót narkotykami. Zabijać ma policja, raportująca później o stawianiu oporu przez podejrzanych, lub milicje obywatelskie, którym prezydent obiecał bezkarność. „Jeśli znacie jakichkolwiek uzależnionych, to śmiało idźcie ich zabić, ponieważ proszenie, by zrobili to ich rodzice, byłoby zbyt bolesne” – doradzał Duterte składając przysięgę prezydencką.
Kontynuował to, co powiedział handlarzom narkotyków ostatniego dnia kampanii wyborczej: „nie będzie żadnych kompromisów, albo wy zabijecie mnie, albo ja zabiję was”. Obiecał też rozprawę ze sprzedajnymi dziennikarzami. Filipiny są zresztą jednym z państw, gdzie dziennikarzy ginie najwięcej.
Na początku sierpnia ponad 300 organizacji obrony praw człowieka, m.in. Human Rights Watch, Stop Aids i International HIV/Aids Alliance, podpisało list do Międzynarodowej Rady Kontroli ds. Narkotyków oraz Biura ONZ ds. Narkotyków i Przestępczości wzywający je, by przerwały milczenie na temat tego, co dzieje się na Filipinach.
Do śledztwa ws. kolejnych morderstw wezwała też wpływowa filipińska senatorka i była minister sprawiedliwości, Leila de Lima. Jej zdaniem, policja zabija też osoby niewygodne, wykorzystując wojnę z narkomanią jako przykrywkę.
Duterte został wybrany nieprzypadkowo. Stumilionowe Filipiny to kraj rozwijający się na papierze przyzwoicie, ale wszystkie owoce wzrostu zgarnia cienki stary układ z pogranicza polityki i gospodarki, znany jako hacenderos. Kraj drepczący cywilizacyjnie w miejscu, przeżarty korupcją i przestępczością pospolitą. Wiele milionów nie ma nadziei na lepsze życie, rodzi się i umiera w slumsach pod dachem z blachy falistej bez dostępu do wody bieżącej.
Ludzie chcieli kogoś, co by zrobił porządek. I mają nadzieję, że znalazł się taki. Duterte dał się poznać jako burmistrz miasta Davao przez 22 lata, gdzie dorobił się przydomka „Mściciel”. Nie ukrywał, że pozwalał, by motocyklowe „szwadrony śmierci”, wykonywały samowolnie wyroki na przestępcach. Gdy Amnesty International obciążyła go odpowiedzialnością za dokonanie ok. 700 takich zabójstw, Duterte odpowiedział, że „było ich raczej tysiąc siedemset.”
Padały zarzuty, że za „szwadronami” stał sam Duterte, ale nigdy nie oskarżono go o współudział w zabójstwach, bowiem nie znaleźli się świadkowie gotowi złożyć zeznania. Zrobił tam porządek na małą skalę, a teraz chce zrobić w całym kraju.
Gdy jego zapowiedzi przedwyborcze spotkały się z krytyką przedstawicieli Komisji Praw Człowieka ONZ, Duterte doradzał: „Niech ONZ odp… się, nie potraficie zakończyć rzezi na Bliskim Wschodzie, nie kiwnęliście palcem, gdy w Afryce mordowano czarnoskórych, zamknijcie się wszyscy”.
Co robi Duterte z Filipińczykami, po prawdzie niewiele obchodzi sojuszników i wrogów kraju. Schody mogą zacząć się, gdy wdroży zapowiedzi kampanijne w sprawie polityki zagranicznej. Dawał do zrozumienia, że załagodzi konflikt z Chinami o wyspy na Morzu Południowochińskim, a w zamian rozluźni związki z USA. Pozwolił sobie jeszcze przed objęciem urzędu stwierdzić, że zerwie stosunki z USA w odpowiedzi na krytyczne słowa pod jego adresem ze strony ambasadora USA w Manili.
Są komentatorzy filipińscy, którzy wskazują, że czystym szaleństwem byłoby pozbyć się sojusznika USA w konfrontacji z agresywnymi Chinami. Inni widzą w postawie Duterte racjonalne ziarno: odległe USA to mocarstwo zanikające, a bliskie Chiny zajmujące miejsce USA. I trzeba z Chinami dobrze żyć.

trybuna.info

Poprzedni

Anty-Sienkiewicz albo wróg publiczny

Następny

Maciej Kot nadal skacze najdalej