W Nowym Jorku miało odbyć się wczoraj pilne posiedzenie Rady Bezpieczeństwa ONZ zwołane przez USA po przeprowadzeniu w niedzielę przez Iran próby z rakietą balistyczną średniego zasięgu.
W istocie sprawa ta wygląda na pierwszą próbę sił między nowym prezydentem USA, Donaldem Trumpem i reżimem ajatollahów w Teheranie. Trump w czasie kampanii wyborczej obiecywał zerwanie porozumienia jądrowego zawartego z Iranem przez 6 mocarstw w 2015 r. pod patronatem prezydenta Baracka Obamy. Już po wyborze Trumpa, prezydent Iranu, Hasan Rowhani ostrzegał go, że „świat nie znajduje się w rękach jednej osoby ani partii”. I dał mu dobrą radę: USA nie powinny „prowokować Iranu, narodu irańskiego, a zwłaszcza irańskich sił zbrojnych”.
Posiedzenie RB ONZ było też debiutem nowej ambasadorki USA przy ONZ, Nikki Haley – pochodzenia indyjskiego, gubernatorki Karoliny Południowej przez dwie kadencje.
Nie wiemy, jaki był udział Izraela w zainspirowaniu USA do zwołania RB ONZ, ale ambasador izraelski przy ONZ, Danny Danon głośno twierdził, że próba irańska jest niezgodna z rezolucją ONZ z 2015 r., która zabrania Iranowi prób z pociskami mogącymi przenosić broń jądrową. Rząd izraelski był od początku przeciwny rozmowom 6 mocarstw z Iranem, twierdząc, że ewentualne porozumienie tylko odsunie w czasie skonstruowanie przez Iran bomby atomowej w celu zrealizowania głoszonego celu, czyli likwidacji Izraela.
Stosunki premiera Izraela, Benjamina Netanjahu z prezydentem Obamą były wrogie. Teraz Netanjahu, zapowiedział, że podczas wizyty w Białym Domu 15 lutego będzie przekonywać Trumpa do ponownego objęcia Iranu sankcjami.