Najwyraźniej nasilające się pokrzykiwanie prezydenta Turcji, R. T. Erdogana na Unię Europejską (UE) przejadło się nawet Parlamentowi Europejskiemu (PE), gdzie europosłowie z głównych frakcji politycznych potwierdzili co prawda w czasie obrad w Strasburgu, że poprą zniesienie wiz dla obywateli Turcji, lecz tylko wówczas, gdy kraj ten spełni wszystkie postawione warunki. I przestrzegli władze w Ankarze przed szantażowaniem Unii.
Dotychczas była mowa, że Unia zniesie wizy dla obywateli Turcji do końca czerwca br. Jednak liderzy frakcji w PE postanowili przed kilku dniami zamrozić prace nad wnioskiem o zniesienie wiz do czasu spełnienia przez Turcję wszystkich warunków.
Obecnie Turcja spełnia 67 z 72. Nie spełnia m. in. w sprawie walki z terroryzmem i korupcją. Przed kilku dniami Erdogan ni mniej ni więcej, tylko oskarżył UE o wspieranie terroryzmu i zażądał zmiany jej własnego prawa antyterrorystycznego na wzór turecki. Pozwala ono w praktyce uznać za terrorystę każdego oponenta wszechwładzy Erdogana i jego Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP). I zagroził, że w przeciwnym razie „my pójdziemy swoją drogą, a wy swoją”. Czym uczynił wyraźną aluzję, że służby tureckie znów zaczną nadzorować masowy napływ migrantów z Azji do Europy.
Wobec tego, nawet Tanja Fajon, socjaldemokratka ze Słowenii, znana przez miesiące zwolenniczka polityki otwartych drzwi kanclerz Niemiec Angeli Merkel, tym razem o zniesieniu wiz mówiła: „Nie możemy zgodzić się na żadne wyjątki, bo to obróci się przeciwko nam”. Polityki Merkel nie broni już głośno niemiecki socjaldemokrata Martin Schulz, przewodniczący PE. Holenderka Sophia in ‚t Veld z frakcji liberałów pytała, dlaczego przywódcy państw UE pozwalają na to, by prezydent Turcji szantażował UE. „Bo są słabi i podzieleni; nie potrafili porozumieć się co do wspólnej unijnej polityki uchodźczej, dlatego poddali się polityce Erdogana”, odpowiedziała sobie.
Nawet Rebecca Harms z niemieckich Zielonych przestrzegła, że UE nie może opierać strategii wobec kryzysu uchodźczego wyłącznie na Turcji. A Belgijka Helga Stevens z frakcji Konserwatystów i Reformatorów wprost rzuciła, że „jako parlamentarzyści nie możemy brać udziału w sprzedawaniu naszych wartości; wstydzę się tego, jak Komisja Europejska postępuje wobec dyktatora” – co już było wyraźną aluzją do postawy Angeli Merkel.
O nowym klimacie wobec polityki otwartych drzwi najlepiej świadczy zgoda rządu w Berlinie na wzmocnienie kontroli granicy z Austrią do czasu, aż granice zewnętrzne Unii staną się szczelne. Umowę zawarli ministrowie spraw wewnętrznych rządu federalnego, Thomas de Maiziere (CDU) i Bawarii, Joachim Herrmann (CSU). Premier Bawarii, Horst Seehofer, uznał ją za swoje zwycięstwo nad Merkel i zwrot w polityce migracyjnej. Porozumienie jest „notarialnie potwierdzonym końcem kultury witania uchodźców” – stwierdził. Władze Bawarii przygotowały wcześniej wniosek do Trybunału Konstytucyjnego, zarzucający rządowi federalnemu zaniedbanie obowiązku ochrony terytorium państwa
Umowa przewiduje nie tylko kontynuację „widocznych i skutecznych” kontroli na sześciu kluczowych przejściach granicznych w Bawarii, lecz także zwiększenie o 850 liczby funkcjonariuszy policji federalnej odpowiedzialnej na strzeżenie granic państwa. Nasili też działania policjantów po cywilnemu uprawnionych do kontrolowania osób i pojazdów w głębi kraju.
Tymczasem władze niemieckie badają 40 przypadków przedostania się przez otwarte drzwi bojowników Państwa Islamskiego – podała policja. Szef kontrwywiadu, Hans-Georg Maassen przyznał, że „niepokoi mnie duża liczba migrantów, których tożsamości nie znamy, bo przy wjeździe do kraju nie mieli ze sobą dokumentów”. Nikt od nich przez wiele miesięcy dokumentów nie żądał. W zeszłym roku do Niemiec wjechało 1,15 mln migrantów, a policja później przyznała, że za 130 tysiącami straciła trop.