Rosyjski eksport diamentów został w dużej mierze oszczędzony przed międzynarodowymi sankcjami po inwazji Kremla na Ukrainę w lutym ubiegłego roku. Handel trwa w najlepsze pomimo apeli ze strony Ukrainy i niektórych krajów Unii – w tym Polski – żeby położyć mu kres. Wszystkie próby objęcia diamentów sankcjami kończyły się dotychczas tak samo: grzecznym, ale stanowczym sprzeciwem jednego państwa – Belgii.
Podczas ostatniego szczytu G7 w Hiroszimie przywódcy siedmiu największych gospodarek świata zadeklarowali, że „zwiększą wysiłki na rzecz” ograniczenia handlu diamentami. Jeszcze przed szczytem przewodniczący Rady Europejskiej, Charles Michel – który na wcześniejszym etapie kariery politycznej był premierem Belgii – zapewniał: „Ograniczymy handel rosyjskimi diamentami. Rosyjskie diamenty nie są wieczne. Będziemy otwarcie i szczerze tłumaczyć, dlaczego te sankcje są konieczne i uzasadnione”.
Jednak biznesmeni z Antwerpii, centrum światowego handlu diamentami, doskonale znają wszystkie argumenty etyczne przemawiające za ograniczeniem.
Przeciwstawiają im argumenty ekonomiczne, przytaczane przez brukselską wywiadownię gospodarczą Eurointelligence: 80 proc. nieoszlifowanych diamentów i 50 proc. oszlifowanych diamentów trafia do odbiorców końcowych przez Antwerpię; Rosja jest największym na świecie dostawcą nieoszlifowanych diamentów, z udziałem w światowym rynku na poziomie 30 proc.; nie ma możliwości, aby Antwerpia była w stanie zastąpić nagłe zniknięcie blisko jednej trzeciej podaży z innych źródeł; diamenty stanowią 15 proc. wartości belgijskiego eksportu poza Unię Europejską; w 2021 roku Belgia wyeksportowała diamenty o wartości 13,9 mld euro.
Jak dotąd, te argumenty przekonywały belgijski rząd, który blokował próby nałożenia sankcji na ten intratny interes. Intratny również dla Rosji.
Eksport rosyjskich diamentów
Z dostępnych danych, w 2021 roku Rosja zarobiła około 4,7 miliarda dolarów na eksporcie diamentów. Z tego, do UE wyeksportowała drogocenne kamienie o wartości 1,8 mld euro. W roku 2022 suma ta nieco się zmniejszyła do 1,4 miliarda euro. Potentat wydobycia diamentów w Rosji – grupa Alrosa – odpowiada za około 95 proc. rosyjskiego eksportu i jest jednocześnie największym pojedynczym partnerem Antwerpii. Dostarcza jej około 25 proc. kamieni. Około 60 proc. akcji Alrosy należy bezpośrednio lub pośrednio do państwa rosyjskiego.
Przedstawiciele branży w Belgii podkreślają, że sankcje mogłyby mieć sens tylko w przypadku globalnego podejścia. Tymczasem to, bez zgody Indii, które są jednym z konkurentów Belgii na światowym rynku, nie jest możliwe. Gdyby zatem Belgia zgodziła się na sankcje, to Rosja bez trudu przekierowałaby eksport do innych miejsc. A na to względnie nieliczni, ale wyjątkowo wpływowi potentaci diamentowego biznesu z Antwerpii, która od kilku wieków jest symbolem handlu drogimi kamieniami, nie zamierzają się zgodzić. Zwłaszcza, że w ostatnich 15 latach stracili spore kawałki diamentowego tortu na rzecz Dubaju i Bombaju.
Krwawe diamenty z Afryki
Zresztą, jak przypomina niemiecki dziennik gospodarczy „Hadelsblatt” Antwerpia nie pierwszy raz mierzy się z krytyką i oburzeniem. W latach 90. ubiegłego wieku trafiały tam krwawe diamenty z Afryki. Pieniądze z ich sprzedaży napędzały brutalne wojny domowe na tym kontynencie. W końcu, w 2003 roku ONZ wprowadził proces certyfikowania pochodzenia diamentów Kimberley (KPCS), aby zagwarantować, że nieoszlifowane kamienie nie pochodzą ze stref konfliktu.
Jak jednak wskazuje „Handelsblatt” ukrycie pochodzenia diamentów jest nadal dziecinnie proste. Problem polega na tym, że operatorzy kopalni z całego świata sprzedają surowe kamienie około dwudziestu hurtownikom. Ci zaś je mieszają i upłynniają. Na certyfikatach widnieje napis: „pochodzenie mieszane”. W efekcie, rosyjskie diamenty są sprzedawane w USA – mimo że Waszyngton ogłosił zakaz importu już rok temu. Dodatkowo, jeśli rosyjskie kamienie zostaną oszlifowane w Indiach, zmieniają „obywatelstwo” na indyjskie i mogą być legalnie sprzedawane do Ameryki.
Biorąc to wszystko pod uwagę, jak z ubolewaniem zauważa Eurointelligence, ryzyko, że deklaracje G7 i Charlesa Michela pozostaną wciąż tylko deklaracjami jest bardzo wysokie.
AD/PAP