Czegoś takiego Rumunia nie widziała od chwili obalania dyktatora Nicolae Ceausescu jesienią 1989 r.: znów ulicami idą nawet kilkusettysięczne tłumy. Żądają od władz wstrzymania prób łagodzenia walki z korupcją. Rząd kierowany jest przez Sorina Grindeanu z partii socjaldemokratycznej (PSD), w jakimś sensie duchowego spadkobiercy partii komunistycznej Ceausescu.
Cała niespodzianką polega na tym, że PSD odniosła w grudniu pewne zwycięstwo w wyborach do parlamentu, jednak kapitał polityczny zdołała roztrwonić natychmiast. W połowie stycznia rząd ogłosił projekt amnestii o zwolnieniu osób z wyrokiem poniżej 5 lat. Miało to objąć wg władz więziennych 3,7 tys. skazanych.
Mimo narastających protestów ulicznych rząd wydał rozporządzenie usuwające z kodeksu karnego niektóre wykroczenia korupcyjne. To posunięcie jeszcze bardziej rozzłościło tłumy i rząd przestał zachowywać arogancki spokój. Zapowiedział wycofanie się z rozporządzenia. Wprowadziło ono zasadę, że przestępstwo urzędnicze ścigane jest z urzędu w trybie postępowania karnego tylko wówczas, gdy przyniosło skarbowi państwa uszczerbek w wysokości co najmniej 200 tys. lejów (190 tys. złotych). Kluczową rolę odegrał prezydent Klaus Iohannis, który zaskarżył rozporządzenie w Trybunale Konstytucyjnym. Prezydent uważa, że żaden rząd nie ma prawa wycofywać się z zobowiązań, jakie kraj przyjął ubiegając się o przyjęcie do Unii Europejskiej, że powrotu do dawnych czasów nie może być.