2 grudnia 2024

loader

Śmierć komiwojażera

fot. red

Był premierem, ale pogrzeb urządzono mu królewski. Ogłoszono też żałobę narodową, zarządzaną zwykle po dotkliwych trzęsieniach ziemi, powodziach i zgonach prezydentów. A on był tylko premierem Włoch.

Był przede wszystkim Berlusconim. Synonimem władzy. Bogactwa. Kabotyństwa. Mediaholizmu. Polscy zakłamani moraliści często mawiają, że „Do polityki nie idzie się dla pieniędzy”. Nie dodają, że chodzi im jedynie o drobne pieniądze. Inni romantyczni reformatorzy przekonują, że do polityki powinni chodzić wyłącznie ludzie już zamożni. Najlepiej milionerzy, bo wtedy będą odporni na korupcyjne pokusy. Bogactwo ma wzmacniać kręgosłup moralny człowieka, a nawet polityka.

Sylwiusz Berlusconi dowiódł, że człowiek bogaty uprawiający politykę staje się jeszcze bogatszym. Bo doskonale wie „jak ukraść ten pierwszy milion”, jak przebić sufit pomiędzy zapracowanym burżujem, a zajętym pomnażaniem swego bogactwa milionerem. Jeszcze za życia Berlusconi oskarżany był o korupcję. Dawał łapówki, nauczył się tego w czasie działalności biznesowej. Zapewne umiał też brać łapówki, skoro je wcześniej dawał. Podobno jako biznesmen współpracował z włoską mafią. Opłacał ją za świadczone usługi. Czy świadczył usługi mafii, kiedy jako lider rządzących formacji mógł wesprzeć tamtejsze „grupy towarzyskie” ? Na pewno nie przejdzie do historii Włoch jako synonim polityka uczciwego, „Sługi Narodu”.

Na pewno też w czasie swej działalności politycznej zatarł granice między poważną polityką a biznesem, i rozrywką nawet. Swą karierę zawodową zaczynał jako śpiewak bawiący pasażerów statków wycieczkowych i sprzedawca wciskający klientom atrakcyjne, acz nie zawsze potrzebne im produkty. Zwany z amerykańska „komiwojażerem”. Już wtedy musiał umieć „bajerować”, czyli elegancko oszukiwać potencjalnych klientów. Potem został magnatem medialny, bo wszelkie produkty mediów też sprowadził jedynie do roli towaru. Towarem było niego wszystko. Od ciał kobiecych po ciała parlamentarne. Wiedział jak najkorzystniej sprzedać programy ze skąpo odzianymi, powabnymi kobietami i listy wyborcze swych formacji politycznych.

Sam siebie też ciągle w mediach sprzedawał. Zrobił z siebie jedną z najbardziej znanych marek, symboli towarowych włoskiej polityki. Jestem taki sam jak wy, przekonywał, kiedy oskarżano go o oszustwa podatkowe, krzywoprzysięstwo, dawanie łapówek, fałszowanie sprawozdań finansowych. Jestem taki, jakimi wy chcielibyście być, mrugał do swych wyborców, kiedy oskarżano go o płatne stosunki seksualne z nastolatkami, kiedy moraliści oburzali się organizowanymi przez niego „bunga- bunga”. Wiedział, że większość jego rodaków miesza moralne oburzenie z marzeniami. Aby choć raz w życiu, też zakosztować „Wielkiego Żarcia”.

Był znakomitym sprzedawcom siebie i stworzonych przez siebie partii politycznych. Umiał trafić w celnie zdiagnozowany target wyborców. Zapewnić sobie wybieralność do parlamentów, tych „sanktuariów zachodniej demokracji parlamentarnej”, które zamieniał w polityczny szoł biznes. Rządził nierzadko autorytarnie, ale swe dyktatorskie zapędy przykrywał ciepłym populizmem, czasem błazeńską czapką. Grzeszył publicznie i odpuszczał tym grzechy swoim Wyborcom. Kradł i dzielił się z nimi. Ponieważ nie wciągnął Włoch w wojny, zwłaszcza przegrane, to wielu jego klientów śmierć jego zasmuciła.

Pozostawił po sobie majątek wart parę miliardów euro, skomercjalizowaną, skorumpowaną włoską demokrację parlamentarną. I obecne we wszystkich językach świata „bunga – bunga”.

Piotr Gadzinowski

Poprzedni

Gospodarka 48 godzin

Następny

Banksterzy dostali po kieszeni