Premier Czech, Bohuslav Sobotka powiedział głośno to, o czym politycy unijni wiedzą od dawna, ale mówią z rzadka: że Unia Europejska nie zdoła w sposób trwały poradzić sobie z istniejącymi zagrożeniami bez utworzenia wspólnej armii.
Sobotka jest optymistą i uważa, że już jesienią Rada Europejska zacznie o tym rozmawiać. Dużą rolę ma do odegrania Słowacja, która w tym półroczu przewodniczy Unii oraz przewodniczący Rady Europejskiej, czyli Donald Tusk, który sprawę powołania wspólnej armii może umieścić na porządku posiedzenia szefów państw i rządów 27 państw unijnych.
Zwolennikiem wspólnej armii jest też przewodniczący Komisji Europejskiej Jean-Claude Juncker, który o tej potrzebie mówił w marcu ubr. „Stado kur jest formacją bojową w porównaniu z polityką zagraniczną i bezpieczeństwa UE”, zauważył. Poparło go paru polityków niemieckich. Wrogiem wspólnej armii był premier W. Brytanii, David Cameron, ale po referendum czerwcowym premier brytyjski już w posiedzeniach Rady nie uczestniczy i być może Sobotka i Juncker znajdą teraz więcej sojuszników.
Z pewnością stał się nim premier Węgier, Viktor Orban, który tworzył jeden front z Cameronem, ale po referendum brytyjskim, front opuścił. Niedawno mówił, że co prawda NATO jest organizacją ważną, która przyczynia się do bezpieczeństwa Węgier i której parasol ochronny jest dla Europy Środkowej sprawą kluczową, ale wraz z Brexitem siła wojskowa kontynentu znacznie zmaleje, dowodził. Dlatego – proponował – należy stworzyć armię europejską, która będzie rzeczywistą wspólną siłą wojskową, będzie mieć wspólne pułki, wspólny język na szczeblu dowodzenia i wspólne struktury.