We wtorek w całej Francji odbył się strajk pracowników sektora publicznego, wyrażających niezgodę na masową likwidację miejsc pracy.
To wielki społeczny głos przeciwko marionetce finansjery.
Francuzi nie mają wątpliwości – ten prezydent nie działa na rzecz ich interesów, lecz jest jedynie pionkiem w rozgrywce bankowego kapitału, dążącego do maksymalizacji zysków, cięć socjalnych i osłabienia siły bojowej związków zawodowych. To właśnie największe centrale, zjednoczone i mówiące jednym głosem „NIE” wyprowadzą dziś na ulice swoich członków. Łącznie pracy odmówiło aż pięć milionów osób, co oznacza, że był to nas największy strajk nad Sekwaną od wielu lat.
Łącznie we Francji na wtorek zaplanowano aż sto trzydzieści manifestacji. Od rana gorąco było w Marsylii, gdzie władze zamierzają zamknąć aż 10 proc. placówek edukacyjnych. W drugim co do wielkości mieście w kraju od dochodziło potyczek protestujących z siłami policji. Związkowców wspierają komuniści i członkowie grup anarchistycznych. Wystąpiły też zakłócenia w ruchu transportu miejskiego, jednak większość linii kursowała bez opóźnień. Podobna sytuacja miała miejsce na kolei. Zapchane były za to lotniska. Nie odbyła się połowa kursów z Charles-de Gaulle’a, Roissy i Orly w Paryżu oraz w Beauvais.
Co zakłada reforma Macrona? Politycy Nieuległej Francji (LFI) zmiany nazywają „socjalnym zamachem stanu”. Zniknąć ma 120 tys. stanowisk pracy w budżetówce, na miejsce odchodzących na emerytury nie będą zatrudniani kolejni pracownicy. Kolejny niepokojący pomysł uelastycznieni stosunków pracy – kapitaliści będą mogli łatwiej zwalniać pracowników, zarówno z powodów dozwolonych przez kodeks, jak i stanowiących bezprawne nadużycia. Lewica i związki zwracają uwagę, że Macron załączył te zapisy na wniosek wielkich koncernów. Ograniczone zostaną również odszkodowania za bezprawne zwolnienia, których wysokość pozostawała w wolnej gestii sądu. Osoba, która przepracowała mniej niż dwa lata w danym zakładzie, 23 miesiące, otrzyma odprawę w wysokości jednomiesięcznej pensji.