13 listopada 2024

loader

Triumf neoliberalnego ekstremizmu

Olivier Tonneau, dziennikarz brytyjskiego „Guardiana”, opisał na początku tego miesiąca w swej gazecie spotkanie w paryskiej restauracji ze znanym francuskim dziennikarzem, który w czasie kampanii wyborczej zajmował się niemal wyłącznie napaściami na Jeana-Luca Mélenchona, kandydata lewicy i chwaleniem Emmanuela Macrona, kandydata oligarchii finansowej.

Tonneau zapytał go wprost, czy istniało ukierunkowane działanie dominujących mediów i polityków, by w drugiej turze wyborów prezydenckich doprowadzić do zderzenia ich faworyta z Le Pen, co gwarantowało mu wygraną. „Co za pytanie, oczywiście! Pracowaliśmy nad tym od roku.”
Naturalnie i bez tego anegdotycznego wyznania strategia marketingowa klasy rządzącej połączonej z kilkoma oligarchami, do których należy 95 proc. francuskich mediów, rzucała się w oczy. Stworzono od zera syntetyczny produkt polityczny, by za pomocą bezprecedensowej, totalitarnej kampanii polityczno-medialnej zapewnić trwanie neoliberalnemu szaleństwu.
Kiedy w kwietniu 2016 r. konsorcjum banków zaczęło tworzyć ruch wyborczy Macrona, specjaliści od PR wybrali mu dziwną nazwę En Marche, którą „Wyborcza” błędnie przetłumaczyła jako „Naprzód”. Chodziło przede wszystkim o wymyślenie czegoś krótkiego, co zawierałoby inicjały kandydata, lecz En Marche oznacza owszem ruch, ale bez określenia kierunku. Można dreptać w miejscu będąc „en marche”, jak też iść do tyłu. Umberto Eco w swej słynnej próbie zdefiniowania faszyzmu, podał jako jego główny wyróżnik ogłaszanie „działania dla działania”…
Jeśli jednak idee Macrona mają jakiś kierunek, to są nim czasy XIX w. przebrane w ideologiczne gadżety „nowoczesności”. Francuskiemu prezydentowi konstytucja daje większe możliwości jedynowładztwa niż ma obecnie turecki prezydent Erdogan. To dlatego Mélenchon tyle krzyczał o „obaleniu monarchicznej władzy”, wprowadzeniu prodemokratycznych reform instytucjonalnych. Jakby wiedział, że „faszyzm” znajduje się nie całkiem tam, gdzie media pokazują palcem. Przeczuwał, co się święci.
Macron planuje jeszcze w ciągu lata wprowadzić kilkanaście dekretów, by rozwalać system socjalny, zniszczyć do dna kodeks pracy na rzecz uśmieciowienia umów. Nic już nie hamuje klas posiadających. A dlaczego dekretów? Bo z góry zakłada, że trudno mu będzie uzyskać większość parlamentarną. Gdy Hollande zadawał pierwsze śmiertelne ciosy francuskiemu, humanistycznemu systemowi społecznemu, musiał ominąć parlament za pomocą słynnego artykułu 49.3 konstytucji. Macronowi nie zechce się pewnie nawet zawiadamiać parlamentu, będzie korzystał z art. 38, tj. tzw. dekretów rządowych. Marketingowa, antydemokratyczna postpolityka może być jednak na dłuższą metę tylko papierowo-ekranowa. Polityka się nie skończyła, najwyżej przeniesie się na ulice, jak w XIX w.
François Hollande, prezydent, który za tydzień zejdzie ze sceny, wiosną 2012 r., w czasie swej kampanii wyborczej czarował w słynnym przemówieniu z „Le Bourget”: „W tej nadchodzącej bitwie mój prawdziwy przeciwnik nie ma imienia i nazwiska, nie ma twarzy, nie ma partii, ale to on rządzi. Ten przeciwnik to świat finansów”. Od dziś ma on nazwisko i twarz – czarujący bankowiec Emmanuel Macron stał się faworytem Hollande’a w trzy tygodnie po tym przemówieniu.
Co jeszcze? Wielu ludzi lewicy wie, że rakiem, który zaczął toczyć społeczeństwa, jest nieliczący się z ludźmi neoliberalizm. Wie, że daje on przerzuty w postaci nie-lewicowych, obronnych ruchów politycznych, które mogą budzić obawy. I postawieni w niemożliwej sytuacji, woleli głosować na raka, niż przerzuty. To może budzić tylko gorzki uśmiech. Tak też zareagował Olivier Tonneau, gdy usłyszał odpowiedź na swoje pytanie.

trybuna.info

Poprzedni

Zamieszanie z biletami

Następny

Udana impreza na Narodowym