Donaldowi Trumpowi, kandydatowi republikanów na prezydenta USA, zaczyna iść jak po grudzie. Z kolejnych w ostatnim czasie sondaży zaczyna wynikać, że zwycięska kula śniegowa kandydatki demokratów, Hillary Clinton, nabiera rozpędu jakby nic już nie miało jej marszu do Białego Domu zatrzymać.
Sondażownia McClatchy-Marist policzyła, że gdyby wybory odbyły się teraz, Clinton dostałaby 48 proc. głosów, a Trump 33 proc, a jeszcze w połowie lipca górowała ledwie różnicą 3 punktów (42 do 39 proc.), a więc w granicach błędu statystycznego. W sondażu telewizji NBC i dziennika „Wall Street Journal” jej przewaga nad Trumpem, wynosząca na początku lipca 5 pkt proc., wzrosła do 9 pkt (47 do 38 proc.). Podobne wyniki ogłosiła telewizja Fox News.
W Michigan jej przewaga nad Trumpem urosła już do 9 pkt., w Pensylwanii do 11 pkt, a w New Hampshire – do 15 pkt. Na Florydzie sondaż pokazał, że wygrałaby różnicą 4 pkt. Według sondaży kandydatka demokratów nieznacznie prowadzi nawet w Georgii, gdzie niemal zawsze wygrywają republikanie.
Co istotne, Clinton prowadzi też w kluczowych swinging states (stanach „wahających się”), które zwykle rozstrzygają o wyniku wyborów. Bo trzeba wiedzieć, że w USA zwycięża niekoniecznie ten kandydat, który zdobywa więcej głosów w całym kraju, lecz ten, który ma za sobą więcej stanów. I tak prezydentem został John Kennedy, który zdobył mniej głosów, niż Richard Nixon.
O tym, że Trump być może już czuje pismo nosem mogą świadczyć dwie wypowiedzi, w których ostrzega przed sfałszowaniem wyników wyborów na jego niekorzyść. Czyli chwyta się brzytwy. Opowiada dość kosmiczne bzdury, bowiem nie wiadomo, kto by to miał zrobić, skoro władze federalne nie mają żadnych możliwości technicznych, a stanowe komisje wyborcze są niezależne i walczące strony patrzą im na ręce.
Ale, jak wykazały niejedne demokratycznie przeprowadzone wybory, czy choćby czerwcowe referendum unijne w W. Brytanii, politycy mogą bezkarnie kłamać publicznie po myśli swych zwolenników, a niezorientowanych w zagadnieniu ogłupiać. I tak, bzdury ogłaszane przez Borisa Johnsona i Nigela Farage’a spowodowały, że Brytyjczycy wybrali Brexit.
Nie znaczy to, że polityczna kula śniegowa Hillary Clinton nie może się jeszcze rozpaść. Ogromnie wiele będzie zależeć od trzech debat telewizyjnych, z których pierwsza odbędzie się 26 września (wybory 8 listopada). Clinton w żaden sposób nie dorównuje niewyparzonemu językowi Trumpa i ten może przechylić szalę na swoją stronę.
Dla poprawienia sobie szans Clinton przestała hamować się w obiecywaniu. Dziennikarzom latynoskim i murzyńskim obiecała reformę, która pozwoli nielegalnym imigrantom legalizację pobytu i pracy. I w ogóle ma plan, który zaowocuje 10 milionami nowych miejsc pracy w ciągu 4 lat i sprawiedliwszym podziałem dochodu.