Jak zauważył tygodnik „New Yorker”, prezydent USA Donald Trump tak wściekł się z powodu spadku na Wall Street, że postanowił zwolnić Dow Jonesa.
Kolejny dzień Wall Street dołuje – wskaźnik Dow Jonesa spadł w poniedziałek o 1100 punktów, (pocżątkowo nawet sięgając poziomu – 1600). Jest to spadek rekordowy w dziejach nowojorskiej giełdy. Okazuje się, że bessa, która zaczęła się w piątek (wtedy wskaźnik spadł o 400 punktów), nie jest tylko epizodycznym wahnięciem na giełdzie, lecz trwa. W konsekwencji spadek kursów akcji zaznaczył się również na innych światowych giełdach.
Dla administracji prezydenta Trumpa to poważny cios. Nie tylko wizerunkowy – bo jeszcze w czasie kampanii wyborczej twierdził, że wskaźnik giełdowy to jedyny miernik sukcesu państwa i jego gospodarki. A skoro teraz giełda nagle, ale zdecydowanie zanurkowała, to może coś jest nie tak z przywracaniem Ameryce wielkości. Ekonomiczne konsekwencje mogą okazać się poważniejsze. Niektórzy analitycy wskazują, że może to być efekt „przegrzania gospodarki” na skutek niedawnego obniżenia podatków dla posiadających najwyższe przychody, a zatem tych, których pieniądze mają najkrótszą drogę do giełdy, a nie są – jak w przypadku niezamożnych – wydawane na konsumpcje. W efekcie zmniejszenia podatków jednak projektowane przychody budżetowe Stanów Zjednoczonych zmniejszyły się, spadek na giełdzie, jeśli utrzyma się dłużej, może zaowocować wzrostem inflacji. Wtedy Rezerwa Federalna (odpowiednik banku centralnego)będzie najprawdopodobniej zmuszona podnieść stopy procentowe, a to spowoduje zwiększenie kosztów obsługi długu publicznego. Czyli – mając mniejsze przychody, amerykański skarb będzie musiał płacić więcej. I pułapka, w którą Trump wprowadził beztrosko budżet, się zamknie