Prezydent Turcji, Recep Tayyip Erdogan zapowiedział ogłoszenie stanu wyjątkowego na 3 miesiące. Ma to pomóc opanować sytuację po puczu wojskowym z 15 lipca. Rzecz w tym, że stan wyjątkowy już kwitnie w najlepsze, a teraz jest potrzebny listek figowy.
Podano, że w czasie puczu zginęło 312 osób, w tym 145 cywilów, 60 policjantów i 3 żołnierzy wiernych rządowi, a także 104 zamachowców.
A teraz w Turcji trwa wielka czystka i masowe zastraszanie tych, którzy nie są z Erdoganem. Odbywa się to przy głośnym poparciu ulicy podsycanym przez bojówki rządzącej Partii Sprawiedliwości i Rozwoju pod dyskretnym okiem służb. Ulica gorąco popiera postulat Erdogana, by masowo wymierzać karę śmierci. Zdenerwowało to nawet Angelę Merkel, podstawową sojuszniczkę Erdogana w Europie. Kanclerz Niemiec pogroziła, że przywrócenie kary śmierci to zamknięcie drogi Turcji do UE.
Już parę godzin po zduszenia puczu z pracy wyrzucono blisko 3 tys. nieposłusznych sędziów i prokuratorów, aresztowano 10 członków najwyższego sądu administracyjnego, a 140 członków Trybunału Kasacyjnego ściga się. Oczywiście, za to, że byli „zamieszani w próbę zamachu”. Rzecz jest szyta nićmi grubymi jak palec. Nie miał wątpliwości Komisarz UE ds. polityki sąsiedztwa, Austriak Johannes Hahn, mówiąc, że listy przygotowano wcześniej.
Już ponad 60 tysięcy ludzi zawieszono w obowiązkach lub straciły pracę, a niektórzy poszli za kraty pod zarzutem udziału w błyskawicznie zduszonym puczu. Represje dotykają administrację centralną, wymiar sprawiedliwości (teraz aresztowano 2 sędziów Trybunału Konstytucyjnego), dziennikarzy (zamyka się nieposłuszne środki przekazu), nauczycieli.
Wyjazdów zagranicznych zakazano wszystkim nauczycielom akademickim.
Uniwersytet w Stambule zwolnił 95 nauczycieli. W sumie, w kraju zdjęto 1577 dziekanów. Ministerstwo oświaty cofnęło uprawnienia 21 tysiącom nauczycieli zatrudnionych w instytucjach prywatnych. Świat ma wierzyć, że wszyscy oni uczestniczyli w spisku?
Machina dopiero rozpędza się. Erdogan obiecał to w wypowiedzi dla telewizji al-Jazeera. Podkreślił, że za przewrotem mogły stać inne kraje. Wcześniej już sugerował, że to USA.
I zażądał formalnie wydania przez USA duchownego muzułmańskiego, Fethullaha Gülena, zbiegłego 15 lat temu w obawie o głowę, głosząc, że to on (pod patronatem Waszyngtonu, jak się rozumie) zorganizował pucz, posługując się zdrajcami w kraju, gdzie założył organizację terrorystyczną. (A Gülen na to, że za puczem stoi sam Erdogan).
Sekretarz stanu USA, John Kerry zażądał twardych dowodów na winę Gülena.
Wezwał telefonicznie min. spraw zagranicznych, Mevluta Cavusoglu, aby Ankara unikała gołosłownych oskarżeń, bowiem „wszelkie insynuacje, czy przypuszczenia co do roli USA w inspirowaniu puczu są z gruntu fałszywe i mogą okazać się głęboko szkodliwe dla stosunków dwóch sojuszników w NATO”. Kerry wręcz pogroził, że jak tak dalej pójdzie, Turcja może być usunięta z NATO.
Trwa rozprawa z dowództwem armii. Już ponad 100 generałów (na 360) pożegnało się ze stanowiskami. Ogłaszając stan wyjątkowy, Erdogan obiecał, że „oczyści wojsko z wirusa”. W oparciu o rygory stanu wyjątkowego, prezydent, jak i rząd, będą móc wydawać dekrety i rozporządzenia nie oglądając na parlament. Ograniczać, a wręcz zawieszać prawa obywatelskie.
Obiecując to w wystąpieniu telewizyjnym Erdogan pouczył Europę, że nie ma moralnego prawa go krytykować. Że niby tak też rządzi się Europa?
Joseph Schmitz, doradca ds. polityki zagranicznej Donalda Trumpa, pytał publicznie: Co będzie, jeśli na przykład Turcja wprowadzi prawo szariatu? Jeśli Recep Tayyip Erdogan zmieni Turcję na podobieństwo Trzeciej Rzeszy. I dodał: NATO ma być przecież sojuszem państw demokratycznych.
Więc, też bierze pod uwagę, że może skończyć się zerwaniem między Zachodem i Turcją. Być może dokładnie za pół roku Schmitz będzie już odpowiadać za bezpieczeństwo narodowe USA przy prezydencie Trumpie, jak kiedyś Kissinger, Brzeziński, czy Condeleeza Rice. Dziś jest tylko doradcą i może bezkarnie stawiać takie pytania publicznie. Ale obrazuje to nad czym głowią się w zaciszu gabinetów przywódcy świata zachodniego.
To, co świat dziś widzi to zamienianie Turcji w dyktaturę opartą na szowinizmie wielkotureckim podlanym sosem gorliwości islamskiej. Warto pamiętać, że burmistrz Stambułu, Erdogan został skazany w 1998 r. na 10 miesięcy więzienia za podżeganie do rewolucji islamskiej. Odsiedział 4 miesiące, bowiem demokracja turecka pozwoliła jego partii (nazwy zmieniały się) wygrać wybory i wyciągnąć Erdogana zza krat, a niebawem został premierem.
Więzienie nauczyło go, że trzeba działać politycznie, aby osiągnąć wielki cel. Współdziałać z Amerykanami i Unią dopóki są użyteczni, odmieniając słowo demokracja przez wszystkie przypadki i nieustannie. Tak budował odskocznię przez kilkanaście lat. W maju poczuł moc, kiedy zmienił opornego premiera Ahmeta Davutoglu na posłusznego Binala Yildirima. To niby premier ma władzę, a prezydent to tylko honorowa głowa państwa.
Dziś nikt nie powie, jak jest cel Erdogana. Dokąd zmierza kraj. Czy chce zamienić Turcję w wielką pięść pancerną, stanąć na czele sunnickiego świata muzułmańskiego i pociągnąć go do starcia z cywilizacją Zachodu – czego nie ukrywał 20 lat temu?
Wygłaszał wtedy takie mowy: Meczety są naszymi koszarami. Minarety naszymi bagnetami. Kopuły naszymi hełmami. Wierni są naszymi żołnierzami. (…) Nikt nie zdoła uciszyć wołania na modlitwę. (…) Nigdy nas nie zdławią. Nawet gdy otworzą się niebiosa i ziemia, nawet gdy zaleją nas wody i wulkany, nigdy nie zawrócimy z drogi. Moim oparciem jest islam. Gdybym nie mógł o nim mówić, po cóż miałbym żyć?