Tym razem doroczna wielka msza przywódców G 20, największych gospodarek świata, odbyła się w chińskim porcie Hangczou. Nikt nie bojkotował. Zbiorowe zdjęcie z prezydentem Chin, Xi Jinpingiem w roli głównej wypadło, jak zwykle, znakomicie.
Tym razem wszyscy ważni witali się z prezydentem Władimirem Putinem, a nie stronili od niego, jak dwa lata temu (po aneksji Krymu), a nawet ustawiła się kolejka do rozmów z nim dwustronnych. Ale nie doszło do postulowanego przez Putina spotkania w sprawie Ukrainy w formacie normandzkim okrojonym o Ukrainę. Wszyscy zwrócili też uwagę, że Chińczycy zrobili afront prezydentowi Barackowi Obamie wypuszczając go z samolotu na uboczu, drzwiami technicznymi bez uroczystego powitania.
Jakkolwiek nic szczególnego z takich spotkań nie wynika, ponieważ interesy państw zebranych przywódców są tak różne i często sprzeczne, by uzgodnić coś naprawdę znaczącego, a potem jeszcze wdrażać, wydarzenie to przyciąga uwagę, bowiem jego atmosfera może świadczyć o zdrowiu świata – czy jego temperatura jest wciąż normalna, czy to może już stan podgorączkowy, albo wręcz gorączka. Jest dosyć normalnie.
Komunikat po spotkaniu głosi, że gospodarka świata odzyskuje zdrowie, jakkolwiek wzrost jest wciąż słabszy od pożądanego. Rynki finansowe są niestabilne, handel i inwestycje wciąż poniżej przyzwoitego poziomu, ceny surowców wahają się, w ponadto nad światem ciążą wyzwania związane z wydarzeniami „geopolitycznymi” (cokolwiek to znaczy) oraz falą uchodźców, terroryzmem i konfliktami zbrojnymi.
Zebrani zapewnili, że są zdecydowani wspierać strategię wzrostu opartą o „innowacyjną, ożywioną, powiązaną i integrującą się gospodarkę światową, aby zapoczątkować nową erę globalnego wzrostu gospodarczego i zrównoważonego rozwoju”. W tym celu zebrani przyjęli Konsens z Hangczou, czyli pakiet zakładanych kierunków polityki i działań opartych o cztery punkty: wizję, integrację, otwartość i dostępność.
Potem pojawiają się dziesiątki wytycznych, opartych na założeniach liberalnej gospodarki rynkowej. I podpisali się pod nimi też przywódcy Chin, Indii i Rosji, choć nie należy podejrzewać, aby w dającej się przewidzieć przyszłości kraje te zechciały się do wszystkich postulatów zastosować. Ale tak wypadało, aby spotkanie G 20 było kolejnym sukcesem. Bo w ogóle wszyscy chcą, aby na świecie działo się lepiej.
W punkcie 42-im zebrani zaniepokoili się wynikiem referendum brytyjskiego o wyjściu z UE, bowiem „dokłada się to do niepewności w gospodarce globalnej”. Wyrazili nadzieje, że „Zjednoczone Królestwo będzie bliskim partnerem UE”. Powiedzmy sobie, że Brexit ani trochę nie martwi Chin i Rosji, którym słaba Unia bardzo odpowiada.
W punkcie 45-ym zebrani „mocno potępiają terroryzm we wszelkich formach” i wyrażają gotowość zwalczania go „gdziekolwiek się pojawia”, choć niektórzy obecni czystego sumienia nie mają, jak choćby Arabia Saudyjska, gdzie rząd tolerował (uje?) wspieranie przez różne ośrodki krajowe sunnickich ugrupowań dokonujących zamachów terrorystycznych na cele szyickie w Iraku.
G 20 to 19 państw i Unia Europejska, jako osobny podmiot, choć w skład ugrupowania wchodzą też Francja, Niemcy, W. Brytania i Włochy. Pojawił się więc w Hangczou przewodniczący Rady Europejskiej, Donald Tusk. Jeszcze przed spotkaniem zapowiedział, że UE zwróci uwagę na migrację i kryzys uchodźczy, którego uregulowanie wymaga „rozwiązań globalnych opartych o ład, odpowiedzialność i solidarność”. Odniesie się też do terroryzmu, co wymaga „podejścia całościowego”, w tym „wymiaru finansowego”. A po trzecie – do walki ze zmianami klimatu. Być może pod naciskiem Unii, Chiny i USA – dwaj najwięksi truciciele – ogłosiły w Hangczou ratyfikację porozumienia paryskiego przyjętego w zeszłym roku. W imieniu USA uczynił to prezydent Obama – tyle tylko, że jego decyzję może obalić Kongres, a sądy nie dopuścić do wdrażania.
Następne szczyty odbędą się w Niemczech (2017) i Argentynie (2018).