Zamachowiec z Manchesteru mógł mieć związki z organizacją terrorystyczną, której w rozwoju prawdopodobnie pomógł swojego czasu brytyjski wywiad. Trudno o bardziej przekonujący przykład sytuacji, w której sianie terroru za granicą boleśnie odbija się na zleceniodawcy.
Libijska Islamska Grupa Bojowa to libijski sprzymierzeniec Al-Kaidy. Organizacja powstała w połowie lat 90., tworzona przez mudżahedinów walczących wcześniej w Afganistanie. Po wycofaniu się stamtąd wojsk radzieckich postanowiła otworzyć nowy front dżihadu w Libii, walcząc z Muammarem Kaddafim.
Jak alarmował w 2002 r. brytyjski sygnalista i były pracownik wywiadu zagranicznego MI6 David Shayler, grupa zyskała co najmniej życzliwe zainteresowanie brytyjskich służb i te w 1996 r. pomagały jej zorganizować zamach na Kaddafiego. Tamta próba się nie udała. Kaddafi porządził do 2011 r., gdy NATO pomogło opozycji, także tej fundamentalistycznej, przejąć władzę. Dyktator został zamordowany, ale w Libii się nie poprawiło – kraj rozrywają walki wewnętrzne, na których zakończenie nikt nie ma specjalnego pomysłu.
Libijska Islamska Grupa Bojowa miała w tym swój udział, gdyż brała udział w wojnie przeciwko Kaddafiemu, a następnie włączyła się w walkę wszystkich ze wszystkimi. Tutaj wraca wątek brytyjskich służb, które w ramach przykładnej „walki z terroryzmem” pomagały ochotnikom Grupy Bojowej, którzy po niepowodzeniach z lat 90. znaleźli schronienie na Wyspach, pojechać do Libii na wojnę i walczyć po właściwej stronie. Według materiału zebranego przez zajmujący się Bliskim Wschodem portal analityczny Middle East Eye służby miały wręcz zachęcać do wyjazdów w celu walki z Kaddafim czy ułatwiały odzyskanie paszportów tym osobom, którym wcześniej je odebrano w związku z ryzykiem radykalizacji.
Wiadomo, że ojciec Salmana Abediego, który zdetonował bombę na koncercie Ariany Grande, Ramazan „dziwnym trafem” w 2011 r. był w Libii. Łatwo się domyślić, że niekoniecznie w celu zwiedzenia kraju przodków. Wiadomo również, że w Manchesterze żyło wielu weteranów Grupy Bojowej. Jednym z nich, niemalże sąsiadem Abedich, był Abd al-Basit Azuz, który po wyjeździe z Wielkiej Brytanii w 2011 r. dowodził w Afryce Północnej 200-300-osobową siatką Al-Ka’idy. Wiadomo wreszcie, że Salman Abedi i jego ojciec już po 2011 r. niejednokrotnie jeździli do Libii „w odwiedziny”. Po zamachu podano, że zamachowiec krótko przed atakiem brał udział w szkoleniu w obozie dla przyszłych terrorystów, położonym w części kraju, jaką opanowali islamscy radykałowie. Nie musiał to być wcale pierwszy raz.
Krótko po zamachu Ramazan Abedi wypowiedział się jeszcze dla szanowanych brytyjskich mediów, utrzymując, że jego syn nie ma nic wspólnego z terroryzmem. Potem aresztowała go brytyjska policja, podobnie jak jego drugiego syna, którego, jak się okazuje, służby obserwowały od miesiąca. Z pewnością niedługo dowiemy się, że „nikt nie spodziewał się”, że w tej rodzinie dojdzie do aż takiej radykalizacji, ewentualnie, że służbom jest przykro z powodu objęcia obserwacją niewłaściwego z braci.