Premier Izraela Binjamin Netanjahu rozpoczął sześciodniową wizytę w Indiach.
Początek wizyty – drugiej na tym szczeblu od czasu ustanowienia relacji dyplomatycznych między Indiami a Izraelem w 1992 r. – wypadł bardzo kordialnie. Odstępując od protokołu indyjski premier Narendra Modi osobiście spotkał swojego gościa na lotnisku w Delhi, co jest sygnałem wagi, jaką gospodarze przywiązują do dwustronnych relacji. Modi jako premier Indii odwiedził Tel Awiw wcześniej, a kontakty z Izraelem inicjował jeszcze w czasie, gdy był pierwszym ministrem stanu Gudżarat. Premierowi Netanjahu towarzyszy 130-osobowa delegacja biznesowa. Podczas pobytu w India mają być podpisane umowy o współpracy cyberprzestrzeni, produkcji filmowej i energetyce.
Ocenia się, że dla Izraela Indie są przede wszystkim wielkim rynkiem zbytu dla jego przemysłu obronnego. Choć w sprawie uznania Jerozolimy przez USA za jego stolicę Indie głosowały za przyjęciem rezolucji potępiającej to posunięcie, uważa się, że w przypadku tego akurat kraju Tel Awiw odniósł się „ze zrozumieniem”. Prawdopodobnie nie będzie też liczył na przeciągnięcie Indii na swoją stronę także w kontekście relacji izraelsko-irańskich.
W dalszej perspektywie takie nadzieje mogą się jednak pojawić, zwłaszcza jeśli oba kraje będą rządzone przez te same ekipy. W swoim regionie Indie zawsze miały ambicje odgrywania roli mocarstwa, zawsze też czuły się cokolwiek wyalienowane z niego kulturowo – skądinąd nieco podobnie jak Izrael. Wraz z pojawieniem się na indyjskiej scenie politycznej Modiego, doszły do tego także podobieństwa ideologiczne – Hindutwa w gruncie rzeczy jest kliszą syjonizmy, tyle że w odniesieniu do Hindusów. Jeśli do tego dodać, że między Indiami a Izraelem nie ma żywotnych punktów spornych ani konfliktów, a są potencjalne oczekiwania, może to oznaczać także i możliwość zbliżenia politycznego, choć wcześnie, aby oceniać jego realność.