„Zaprosiliśmy robotników do pracy, przyjechali ludzie”, takie spostrzeżenie często słyszałem w Niemczech. „Niemcy od dwustu lat zapraszają migrantów do pracy”, usłyszałem w Polsce od niemieckiego wiceministra pracy, „Kiedyś byli to Polacy z Rosji, teraz są to przybysze z Afryki i Azji. Nadal tańsze jest przystosowanie syryjskiego inżyniera do naszych warunków niż wykształcenie inżyniera w Niemczech”.
„Oprócz Japonii nie ma na świecie państwa, które osiągnęło wysoki wzrost gospodarczy i podniosło jakość życia swoich obywateli bez migracji. Oczywiście proces ten przebiegał wszędzie trochę inaczej. U nas był szybszy niż gdziekolwiek indziej i napędzał go napływ mieszkańców jednego kraju, czyli Ukrainy”, zauważył w wywiadzie dla „Dziennika. Gazeta Prawna” prof. Maciej Duszczyk.
Tak rzeczywiście było, ale w państwach zachodniej Europy, Kanady USA, Australii i Nowej Zelandii. Także we współczesnej Rosji, która swój dobrobyt budowała dzięki pracy milionów migrantów z byłych republik radzieckich. Wśród nich przynajmniej 4 mln Ukraińców.
Japonia, a przede wszystkim Chiny, Korea Południowa, Wietnam i inne azjatyckie „gospodarcze tygrysy” też korzystały z pracy migrantów. Ale w ich przypadkach byli to mieszkańcy przeludnionych wsi. W Polsce Ludowej ściągnięci z wiosek „przodownicy pracy” zbudowali Nową Hutę, a dwadzieścia lat potem „chłoporobotnicy” Hutę Katowice.
Twórcy Polski Ludowej zbudowali ją narodowościowo na miarę marzeń Romana Dmowskiego i przedwojennego ONR. Stworzyli Polskę zamieszkałą tylko przez zdeklarowanych Polaków. Dzięki wygnaniu Niemców do nowych Niemiec, Ukraińców do ZSRR, a ocalałych Żydów do Izraela. Do nowej Polski przygnano zaś Polaków kresowiaków. Była też niewielka reemigracja z Europy Zachodniej. Jeden z nich, Edward Gierek, zrobił w PRL niebagatelną karierę.
Dziś III Rzeczpospolita przepoczwarza się z państwa jednonarodowego w wielonarodowe. Z produkującego niedawno emigrantów w państwo teraz ich przyjmujące.
Już ponad 8 procent naszego społeczeństwa to cudzoziemcy. Ci, którzy przyjechali tu do pracy, albo uciekli przed toczącymi się u nich wojnami.
Największą grupę, ok. 80 procent zarejestrowanych u nas cudzoziemców, stanowią Ukraińcy. Szacuje się ich na ponad 2 miliony. Przede wszystkim tych, którzy przyjechali do nas po rosyjskiej agresji. Ale jeszcze przed wojną na Ukrainie już mieszkała i pracowała w Polsce ukraińska emigracja szanowana na ponad kilkaset tysięcy osób. Niektórzy z nich zdążyli zyskać polskie obywatelstwo.
Nie zapominajmy też o mieszkających w Polsce od lat obywatelach polskich narodowości ukraińskiej. Ich szacowano przynajmniej na pół miliona. Gdyby zsumować wszystkich mieszkających w naszym kraju Ukraińców i związanych z ukraińskim światem, to stanowiliby oni ponad 10 procent mieszkańców naszego państwa.
Ukraińcy są już tu doceniani jako pracownicy, wiele polskich firm egzystuje tylko dzięki ich pracy. I nierzadko wypłacanym im niższym niż Polakom, płacom. To oni współtworzą tu polski dobrobyt, choć nadal nie w pełni z niego korzystają. Żywią nas.
W czasie kiedy ukraińscy emigranci budują tu przyszłość Polski, za naszą miedzą ich rodacy walczą z rosyjskimi agresorami. Walczą też w naszym imieniu, broniąc nas przed „hordami Putina”, o czym codziennie słyszę w polskich mediach.
Żywią i bronią. Jakże pięknie to dziś brzmi.
Dlatego spójrzmy na nich troszeczkę głębiej. Nie postrzegajmy ich jedynie jako biednych uchodźców, korzystną siłę roboczą, albo mięso armatnie.
Dostrzeżmy, że oni także są ludźmi.
I to takimi jak my.