2 grudnia 2024

loader

Chciałbym żeby ludzie poczuli tę rzeczywistość

fot. patrykjaracz - instagram

Chcę pokazać rzeczywistość i to, jak wojna dotyka ludzi w Ukrainie. Za milionami cyfr i statystyk kryją się ludzie, mężczyźni, którzy zostawiają dochodowe kariery, aby walczyć za wolność swojego kraju – mówi fotograf Patryk Jaracz w rozmowie z Anną Kruszyńską.

Od stycznia 2022 r. mieszka pan w Ukrainie i dokumentuje realia życia od pierwszych dni wojny. Jak określiłby pan tę wojnę z perspektywy pracy fotografa? Jaka ona jest?
Myślę, że mieszkanie w Ukrainie przed wojną dało mi dogłębnie poczuć, jak na przestrzeni godzin cały kraj i piękne miasto, jakim jest Kijów, zmieniło się w strefę wojenną. Debaty i prognozy o zagrożeniu odbywały się już pod koniec stycznia, natomiast ten moment zmiany spokojnych ulic i życia milionów ludzi w absolutny koszmar jest czymś trudnym do opisania. Federacja Rosyjska regularnie popełnia zbrodnie wojenne i dalej często nie jestem w stanie przyjąć, że dokumentuję tego typu sceny i tak brutalną wojnę w XXI wieku w Europie.

Jak przez ten rok wyglądała pana praca? Czy jej sposób przez ten rok się zmieniał?
Starałem się przez ten rok udokumentować wszystkie etapy tej wojny. Tak że zaczęło się od pracy w Kijowie, od dokumentacji życia i dramatu ludzi wokół mnie w pierwszych dniach, po czym stopniowo udawałem się w rejony frontu. Te pierwsze dni i miesiące wojny były na pewno wypełnione niewyrażalnymi emocjami i właściwie pracowałem bez przerwy. Z czasem na pewno przyzwyczaiłem się do rzeczy, do których nie sądziłem, że przyjdzie mi się przyzwyczaić. Moje ciało nie wyzwala już tyle kortyzolu jak na początku. Mój sposób pracy pozostał mimo wszystko podobny, staram się spędzać z ludźmi, których dokumentuję, więcej czasu i uzyskać głęboki oraz autentyczny obraz tego, z czym muszą się zmagać.

Co przede wszystkich chce pan przez swoje fotografie przekazać?
Chciałbym pokazać rzeczywistość i to, jak wojna dotyka ludzi w Ukrainie. Za milionami cyfr i statystyk kryją się ludzie, mężczyźni, którzy zostawiają dochodowe kariery, aby walczyć za wolność swojego kraju. Horror tej wojny polega na tym, że jednego dnia młody człowiek uśmiecha się i żartuje, a za tydzień zostaje zabity. Chciałbym, żeby ludzie poznali te losy i poczuli tę stratę, patrząc chociażby w ich oczy na zdjęciu. Skala zniszczenia i cierpienia jest tak potężna, że może być niełatwa do pojęcia, dlatego chciałbym przybliżyć te realia ludziom, którzy znajdują się daleko od nich. Za każdą z tych historii kryje się zbrodnia, która powinna zostać udokumentowana. Chciałbym, żeby ludzie zobaczyli i poczuli tę rzeczywistość, i być może zainspiruje to ich do podjęcia własnych działań. Zmiany w tak potężnych kwestiach jak wojna dwóch krajów odbywają się za sprawa dziesiątków milionów decyzji i działań podjętych przez miliony ludzi, co czasami może się wydawać nieistotne, ale wierzę, że jak najbardziej każda z tych małych decyzji może kolektywnie przynieść rezultaty.


Co było – lub wciąż jest – dla pana najtrudniejsze w tej wojnie? Czy któryś obraz wojny wciąż pozostaje w pana pamięci?
Podczas tej wojny poznałem sporo ludzi pełnych ideałów i altruizmu, i niestety później wielokrotnie dowiadywałem się o tym, że zginęli. Te informacje zawsze są bardzo bolesne. Dokumentowałem w trakcie tego roku batalion wolontariuszy, spędzałem z nimi dużo czasu, żyjąc w bazie wojskowej na wschodzie kraju. Byli zżytą grupą przyjaciół i czterech z nich zginęło razem w czasie misji za linią wroga. Jeden z nich, Bohdan, miał 19 lat i jak każdy z nich sam zgłosił się, aby bronić kraju. Zapytałem go kiedyś dlaczego i powiedział, że perspektywa jego generacji żyjącej w upadłej Ukrainie byłaby gorsza niż jego własna śmierć. Stwierdził to, walcząc na wschodzie kraju pod wówczas okupowanym Izyumem, w którym odkryto 447 ciał (wiele z nich było torturowanych przez Rosjan). Teraz Izyum jest wyzwolony i przyszłe pokolenia nie będą musiały doświadczać tortur – a Bohdan oddał za to swoje życie. Ukraina płaci za wolność potwornie wysoką cenę, tracąc takich ludzi. Obrazem, który często do mnie wraca, są też oczy Klaudii z Hostomelu, miasta na północy Kijowa, które znajdowało się pod okupacją przez miesiąc. Spotkałem Klaudię na ulicy po wycofaniu się wojsk rosyjskich. Szukała syna, który przed wojną dopiero co przeszedł operację nogi. Szukała go wszędzie – w szpitalach, na policji, po możliwych kryjówkach. Sprawdzała także pozostawione ciała zabitych cywilów. Nigdy nie zapomnę bólu w jej oczach, na który niczym nie zasłużyła. W panice powiedziała, że jeśli go spotkam, to żebym przekazał mu, że go kocha, i niech wraca do domu, gdzie będzie na niego czekać.

Fotografuje pan nie tylko walczących żołnierzy, lecz także cywilów. Czy podczas swojej pracy poznaje pan również historie fotografowanych przez siebie osób?
Zdecydowanie tak, bardzo często zdjęcia są rezultatem rozmowy. Staram się spędzać dłuższy czas z ludźmi, których losy dokumentuję, aby jak najgłębiej zarejestrować to, czego doświadczają. Nierzadko jest tak, że ludzie, którzy przechodzą przez coś bardzo trudnego, potrzebują kogoś, kto ich wysłucha, dlatego to robię. Razem z fotografiami przekazuję te historie, aby dotarły poza granice Ukrainy.

Czy któreś ze zdjęć było dla pana szczególnie trudne do zrobienia?
Myślę, że jeśli znajduję się już w danym miejscu, moim obowiązkiem jest udokumentowanie tego, co tam się dzieje. Jeśli nie będę w stanie tego zrobić, zawiodę ludzi, którzy cierpią przez tę wojnę, dlatego mam już odruch robienia fotografii nawet w trudnych sytuacjach. Są momenty, w których w trakcie robienia zdjęć niełatwo trzymać emocje na wodzy, ale po to tam jestem.

Czy podczas wojny na Ukrainie udało się Panu – mimo wszystko – znaleźć nadzieję, odrobinę optymizmu lub może wręcz dobra?
Zdecydowanie tak, w obliczu wojny można zaobserwować najgorsze i najlepsze odcienie ludzkości. Spotkałem wielu ludzi, którzy bezinteresownie angażują się w to, żeby pomóc ludziom, którzy de facto są im obcy, często narażając przy tym swoje zdrowie lub życie. Od ochotników, którzy sami zgłosili się do walki na froncie, wolontariuszy dowożących pomoc humanitarną lub ewakuujących starsze osoby z linii frontu, po lekarzy, strażaków, którzy pracują w najgorszych miejscach tej wojny. Staram się zrozumieć, co nimi kieruje, ponieważ wielu z nich to zamożne osoby, które bez problemu mogłyby się udać w inne miejsce, i bardzo często to nic innego, jak po prostu chęć pomocy drugiej osobie.

Czy jest coś, czego w swoich fotografiach nie chciał pan pokazać? Czy są granice, których fotograf nie powinien przekroczyć?
Fotografowanie ludzi znajdujących się w skomplikowanych sytuacjach wymaga szacunku, dlatego zazwyczaj staram się uzyskać zgodę na moją obecność i najczęściej ją uzyskuję, ponieważ ludzie chcą być wysłuchani i jeśli cierpią, to chcą, żeby inni to dostrzegli. W tym wszystkim należy jednak być bardzo taktownym.
Zmarłych również staram się traktować z należytym szacunkiem. Każdy pracownik medialny w takich okolicznościach powinien pamiętać, że absolutnym priorytetem są tam ludzie dotknięci przez wojnę.
Ponadto trzeba być ostrożnym, publikując zdjęcia z linii frontu, tak aby nikogo nie narazić na niebezpieczeństwo, i należy dokładnie ustalić, kiedy i czy w ogóle dane miejsce może zostać pokazane. Wydawałoby się to oczywiste, ale są i tacy, którzy nie zdają sobie z tego sprawy.

Patryk Jaracz w swojej pracy koncentruje się na kwestiach naruszeń praw człowieka w krajach Europy Wschodniej. Dokumentując wybory w Białorusi w 2020 r., został aresztowany w Mińsku i poddany torturom. Jego fotografie ukazały się m.in. w „The Times”, Polskiej Agencji Prasowej, Sky News, TVN24, ZDF, Das Erste; są również regularnie publikowane na profilu prezydenta Ukrainy.

Redakcja

Poprzedni

Opera o odbudowie Warszawy

Następny

Ach, co za duet!