2 grudnia 2024

loader

Spekulanci cudzą krwią, czyli wojna bez wygranych

Unsplash

Tonący w sondażach wyborczych PiS brzydko się chwyta. Wybiera po raz kolejny w polskiej historii egzotyczny sojusz z pragmatycznym Wujem Samem, dla którego rywalizacja z nowym chińskim kolosem ma pierwszeństwo.

Zamiast tworzyć trwały sojusz z zachodnim sąsiadem. Ten zaś przepracował własną historię głupich idei: marzenia o hegemonii militarnej w Europie, o przewagach rasy aryjskiej. Ma teraz najbardziej pacyfistyczne, wielokulturowe, liberalne światopoglądowo społeczeństwo, sprawną administrację, innowacyjną gospodarkę. Na dodatek, symbioza gospodarek obu sojuszników stwarza szansę rozwiązania problemu-milenium Polaków: dołączenia pod względem mentalnym ustrojowym, gospodarczym do czołówki cywilizacji hiperprzemysłowej. Można wspólnie z innymi Europejczykami przystosowywać ją do homeostazy z planetarnym ekosystemem. Najpierw trzeba oczyścić przedpole z wiecznie wczorajszej narodowej prawicy, z jej obecnym pisowskim przewodnikiem. PiS wykorzystuje traumę wojenną. Dołączył do zachodniej soldateski, by manipulować lękiem przed rosyjskim Armagedonem, by zbrojenia móc wzmóc. Największą ofiarę ponosi Ukraina. Ale ucierpi też planeta. Wydłuży się droga do postkapitalizmu.

Partia wojny

W Polsce teraz uosabia ją minister wojny Błaszczak, przez internetowych komentatorów zwany Płaszczakiem. Chwali się, gdzie tylko może, zakupami w nie przewietrzonych magazynach koncernów zbrojeniowych – amerykańskich, teraz też koreańskich. W radiowym wywiadzie swój teatr wojenny widzi ogromny: po rozbudowie artylerii i wojsk pancernych, ogółem liczących 300 tys. żołnierzy, „będziemy mieć najsilniejsze wojska lądowe w Europie. Oczywiście, w ramach Sojuszu Północnoatlantyckiego” (Sygnały Dnia, 28 lipca 2022). Czyżby się rychtował do roli kolejnego zbawcy narodu jak Rydz-Śmigły? Co gorsza, państwo niemieckie stało się w bieżącej kampanii wyborczej nowym wrogiem pisowskiej trupy. Są na celowniku tyrad Prezesa wszystkich prezesów, piętnuje je pełniący obowiązki premiera były bankier, a także minister wojny. Ten błyskotliwy analityk zauważył, że to państwo niemieckie „zbudowało siłę militarną Putina” (tamże). Chodziło mu zapewne o to, że Europejczycy wydają 500 mld dolarów (w 2019 r.) na paliwa kopalne. Część z nich trafia do Rosji, część na Bliski Wschód, obecnie coraz więcej do USA za skroplony gaz. Niemiecki przemysł, który jako jedyny ma dodatni bilans w wymianie z Chinami, wykorzystuje te paliwa w turbinach gazowych, a także w procesach wytopu rud, wielkiej chemii, a także w transporcie i napędach wielkich maszyn. Czyżby PiS zazdrościł sąsiadom, że woleli stabilne długoterminowe kontrakty niż kaprysy kursów giełdowych? Ponadto rosyjski gaz jest dwukrotnie mniej kosztowny ekologicznie niż pochodzący z łupków gaz amerykański, uzyskiwany metodą szczelinowania hydraulicznego. Na jedną operację potrzeba aż 15 milinów litrów wody, „wzbogaconej” mieszanką różnych substancji chemicznych, w tym także rakotwórczych. Efekt: niszczenie jakości gleb, wyczerpywanie warstw wodonośnych czy wycieki gazu. Transport gazu wymaga jego skroplenia przez obniżenie temperatury poniżej -162 stopni Celsjusza. To zwiększa jego ciężar i koszt instalacji. Do tego dochodzi transport morski i rozprężanie. Płaci zatem też przyroda.

Inni też sięgają coraz głębiej do społecznych oszczędności. Politycy wydają około 2 bln dolarów rocznie na możliwe, wskutek ich starań, wojny na Ziemi i w przestrzeni kosmicznej. Soldateska ma pseudonaukową bazę w postaci geopolityki. Kieruje się dewizą „chcesz pokoju, przygotuj się do wojny”, a wojny sami prowokują, by zachować równowagę potęgi. Tę zaś tworzy wiele czynników jak siły militarne, potencjał ekonomiczny, dostęp do surowców. Racjonalizacją posunięć soldateski zajmują się ośrodki analityczne (kto je finansuje?), a także dziennikarze wyspecjalizowani w ocenie parametrów broni, w tym również dziennikarski komentariat. Widzą oni tylko teatrzyk marionetek polityki, ich patriotyczne miny, czytelną tylko dla nich zawiłą grę o wielką przestrzeń i kontrolę „przepływów strategicznych”. To ulubiony eufemizm w tym kręgu. Jeden z autorytetów, były włoski generał Carlo Jean trafnie zauważył, że „hipotezy geopolityczne nie są ani neutralne, ani obiektywne. (…) Są to w praktyce scenariusze możliwego jutra i alternatywnych rozwiązań jego kształtowania zgodnie z naszymi celami, zasadami i wartościami”. A zatem jakich i czyich wartości bronią, choćby mimowolnie, spekulanci cudzą krwią?

Partia wojny wpisuje się przede wszystkim w funkcję wydatków zbrojeniowych w kapitalizmie. Produkcja broni jest czołowym sektorem przemysłu i źródłem dochodów z eksportu. Według SIPRI koncerny zbrojeniowe podzieliły już między siebie 8 mld dolarów za broń dla armii ukraińskiej. Ale przede wszystkim wydatki na późniejszy złom stale podtrzymują koniunkturę, a także finansują postęp naukowo-techniczny. Dodatkowo w USA lokalizacja fabryk zbrojeniowych w słabszych gospodarczo stanach pozwala na częściowe wyrównywanie dysproporcji rozwojowych między nimi. Bazy militarne gwaranta światowego ładu i pokoju, rozmieszczone na całym globie, redukują bezrobocie w południowych stanach kraju. Jest jeszcze lepsza wiadomość: koszty pobytu pokrywają kraje gospodarze. Japonia na przykład wydaje na zbrojnych gości 2,7 mld dolarów rocznie. A Polska? Ale przede wszystkim amerykańska potęga militarna pozwala podtrzymywać obecny model kapitalizmu. USA pełnią w nim rolę globalnego Minotaura za sprawą dolara jako rezerwowej waluty świata, a także systemu rozliczeń Swift. Obraz kapitalizmu jako „wolnego rynku” rysują w głowach liberalni ekonomiści, a także medialni fabrykanci zgody na kapitalizm jaki znamy. W ich ujęciu gospodarka przypomina płaską, rozdrobnioną, globalną sieć kooperujących firm. Państwo ma tutaj ograniczone zadania. Powinno co najwyżej wspierać „konkurencyjność”, narodowych firm, dostarczać im odpowiednio wyedukowanych, przedsiębiorczych pracowników. Powinno też zasilać w środki finansowe sektor naukowo-badawczy. Ale to mit, gdyż dominują wielkie korporacje, tworząc monopole w dochodowych gałęziach gospodarki jak amerykańska GAFA czy chiński BATX. To zatem nie sieć, tylko hierarchiczna piramida, z kalifornijskimi korporacjami-wydmuszkami z sektora cyfrowego, a także kolosami zbrojeniówki i sektora wydobywczego na szczycie. To nie ogon rządzi psem, by szczerzył zęby.

Wszystkim im najlepiej służy nowa zimna wojna. Pozwala się zbroić. Stany Zjednoczone zachowują pozycję militarnego hegemona oraz honorowy tytuł nauczyciela demokracji i wolnej przedsiębiorczości. Państwa BRICS i globalne Południe domagające się sprawiedliwszego udziału w światowym bogactwie i decyzjach organizacji międzynarodowych – schodzą na dalszy plan. Wojno trwaj do ostatniego Ukraińca. Na dodatek zbrojne wzmożenie w Środowej Europie wbija klin w eurazjatycką przestrzeń gospodarczo-transportową, rozwijaną w postaci Inicjatywy Pasa i Szlaku. Intencja łatwo widoczna. Chodzi o to, by Chiny nadal cierpiały na wąskie, transportowe gardło w postaci Cieśniny Malakka.

Ekologiczne koszty zbrojeń

Wszystkie imperia rozbudowujące siły zbrojne były zależne od minerałów. Po kolei: złota i srebra, drewna potrzebnego na maszty, ale i działa. W dawnej technologii wytopu żelaza konieczny był węgiel drzewny, bez niego galeony by nie miały armat. Czym więc by ostrzelały Kilwę – bogaty port Arabów Suahili na Wschodnim Wybrzeżu Afryki, a następnie indyjski Kalikat. Potem był węgiel (drednoty), ropa i uran. Oba nuklearne mocarstwa wyprodukowały 5 tys. strategicznych głowic jądrowych oraz 15 tys. w pociskach krótszego zasięgu. Według obliczeń cenionego kanadyjskiego badacza roli energii w gospodarce Vaclava Smila, groźba wzajemnego zniszczenia obu mocarstw nuklearnych pochłonęła co najmniej 5 proc. komercyjnej energii, jaką skonsumowano w obu krajach w latach 1950-1990. Także obecnie konstrukcje nowoczesnej broni, wyposażanej w podstawowe napędy w postaci silników odrzutowych i rakietowych, wymagają paliw kopalnych i elektryczności; ogromna energia jest też potrzebna do uzyskania rozszczepialnego izotopu uranu. Potrzebne są też stopy wysokogatunkowej stali, aluminium i tytanu. 60 tonowy czołg Abrams, nowy nabytek ministra wojny, jest napędzany turbiną gazową. Spala od 400 do 800 l paliwa na 100 km. Podobnie paliwożerne są samoloty F-16. W czasie operacji Pustynna Burza nad Irakiem w latach 1990-91 1300 amerykańskich samolotów odbyło ponad 116 tys. lotów.

Obecnie produkcja broni robotycznej, cyberbroni, wymaga kosztownych energetycznie metali ziem rzadkich. Bez z nich nie byłoby półprzewodników, a w konsekwencji dronów. By je wydobyć, planeta jest penetrowana maszynerią napędzaną wielkimi silnikami dieslowskimi. Drogę do złoża torują im materiały wybuchowe. To wojna wydana planecie. Jej ofiarami będą najpierw lokalne ekosystemy, bioróżnorodność, następnie mieszkańcy globalnego Południa, a potem ubożejące klasy pracownicze Zachodu. Chyba że Elon Musk poleci na Marsa, by uciec od ziemskich problemów, a Mark Zuckerberg pogrąży się w metarzeczywistości, pozostawiając planetę w spokoju.

Front wojny z kryzysem klimatycznym

Pod wpływem nowego wzmożenia soldateski z agendy schodzi transformacja energetyczna gospodarki opartej na węglowodorach i masowej konsumpcji. Z pozoru może się wydawać, że jest inaczej. Nowa taksonomia UE dopuszcza finansowanie także inwestycji energetycznych, które wykorzystują gaz ziemny (pod warunkiem kogeneracji) i paliwo jądrowe. Tymczasem według szacunku Grzegorza Kołodki, ograniczanie zbrojeń o 1 proc rocznie (z 2,35 proc. do 1,35 proc. światowego produktu brutto) pozwoli zaoszczędzić bilion dolarów rocznie. Lista najpilniejszych wydatków nie ma praktycznie końca. O ustalenie priorytetów trzeba stoczyć mądrą wojnę, bo w interesie planety i jej mieszkańców żyjących z pracy rąk i umysłów. Realny postulat to dążenie do ograniczenia wielkości armii do zadań o defensywnym charakterze, nielicznej i niedrogiej. To byłaby druga, po rooseveltowskim New Dealu, światowa wojna z korporacjami, ich udziałowcami, menedżmentem, posiadaczami miliardowych pakietów akcji. To klasa kumulująca nie tylko bogactwo materialne, ale również władzę dzięki finansowaniu kampanii wyborczych, lobbingowi, kontroli długu publicznego przez wykup obligacji, kontroli finansowej mediów, kontroli myśli akademickiej i badań naukowych. Taką wojnę powinna popierać lewica. Coraz donośniej brzmi polemika z fundamentalistami rynkowymi także na łamach Dziennika Trybuna (P. Ikonowicz, T. Kochan, J. Śpiewak, X. Woliński). Natomiast na niewiele się zda słabe ogniwo opozycji, jakim jest PO i jej przywódca. To reprezentanci klas specjalistów, w ogromnej części obsługujących zagraniczny kapitał w polskiej strefie specjalnej. Ich wyobraźnię społeczną ukształtował gdański liberalizm. Próbują się wydostać z tej ideologicznej dziury, odczarowują na użytek kampanii wyborczej wielki temat funkcji socjalnych państwa oraz skracania czasu pracy. Ale nie kwestionują kapitalizmu, który ludzkości zgotował przejściowo łatwiejsze życie, ale na dalszą metę skazał na kryzys adaptacji do oszczędnego trybu życia na wytrzebionej z surowców, z lasów, wybetonowanej planecie. Teraz soldateska wysyła nas na księżyc po minerały, próbuje otworzyć kosmos dla rywalizacji koncernów. To nowe pole rywalizacji „żeglarzy naszych czasów”: Muska, Bezosa, Bransona. Podobnie ich poprzednicy ścigali się przed wiekami z wiatrem o panowanie nad oceanem światowym. W sukurs tym dążeniom przychodzą przyjaciele soldateski, w Polsce np. Jacek Bartosiak. W książce poświęconej, a jakże III wojnie światowej, ani razu nie pada słowo kapitalizm, nieobecny jest też wątek kryzysu planetarnego (J. Bartosiak, P. Zychowicz, Nadchodzi III wojna światowa, 2021). Wygląda raczej na to, że będzie to druga wojna światowa z kompleksem militarno-przemysłowym, z soldateską i z bezosmenami. Nie dajmy się soldatesce zbyt łatwo wciągnąć w nowy wyścig zbrojeń.

Tadeusz Klementewicz

Poprzedni

Polski konsument jest niepanikujący

Następny

Nie tak drogo, jak się baliśmy