Sprawozdawcza wielka lipa. Z dokumentów wynika, że w Polsce zbiera się prawie dwa razy więcej zużytych baterii i akumulatorów niż średnio w Unii Europejskiej. W rzeczywistości jest odwrotnie.
Kraje Unii powinny od września 2016 r. osiągnąć co najmniej 45 procentowy poziom zbierania baterii i akumulatorów. Większość już to zrobiła, ale nie Polska.
U nas, w tymże 2016 r. oficjalny poziom zbierania takiego elektrozłomu, według szacunków Głównego Inspektora Ochrony Środowiska, wyniósł 39 proc.
Jak zwykle zachachmęcono
Teoretycznie, niby prawie dobrze – ale Najwyższa Izba Kontroli zauważyła, że dane dotyczące ilości i masy baterii i akumulatorów, które zamieściły w swoich sprawozdaniach firmy zbierające je, były dużo wyższe od tych podawanych przez firmy wprowadzające baterie i akumulatory do obrotu (o ponad 100 proc. w roku 2016), choć powinny pozostawać na zbliżonym poziomie. Czyli, cała ta sprawozdawczość to ordynarna lipa.
Jeszcze gorzej jest z sprawozdaniami składanymi marszałkom województw przez zbierających zużyte baterie i akumulatory. Przy przyjęciu za wiarygodne ich oświadczeń, okazuje się, że Polska w 2016 r. osiągnęła roczny poziom ich zbierania wynoszący aż 78 proc. Jest to oczywiście nieprawdopodobne.
Nikt nie wie, ile naprawdę baterii i akumulatorów zbiera się w Polsce. Nadzór nad firmami zbierającymi i zagospodarowującymi zużyte baterie i akumulatory nie istnieje. Pozostają one poza kontrolą organów Inspekcji Ochrony Środowiska.
Terenowe organy administracji publicznej są tu bierne, iluzoryczny jest też zakres kontroli przeprowadzanych przez inspektorów ochrony środowiska w tych firmach. Nie sprawdzają oni deklarowanych wielkości zebranego elektrozłomu. Dlatego też w Polsce nieznany jest rzeczywisty poziom zbierania i odzyskiwania zużytych baterii i akumulatorów.
Nikt tego nie wie
Według danych europejskich, w krajach Europejskiego Obszaru Gospodarczego i Szwajcarii wprowadza się rocznie do obrotu około 220 mln ton baterii i akumulatorów. Z tego, zbiera się średnio ponad 41 proc. U nas jak wspomniano, nie wiadomo ile, ale na pewno dużo, dużo mniej. Zawarte w bateriach i akumulatorach metale ciężkie (m.in. ołów, kadm, rtęć) oraz elektrolity są groźne dla środowiska i zdrowia człowieka. Dlatego państwa Unii Europejskiej zobowiązane są do wprowadzenia systemu ich zbierania oraz unieszkodliwiania opartego na zasadzie „zanieczyszczający płaci”. Czyli, ci co je sprzedają, mają obowiązek zorganizowania i sfinansowania systemu ich zbierania, przetwarzania, recyklingu i unieszkodliwiania.
Nie jest to wielka filozofia. Małe baterie i akumulatorki należy wrzucać do pojemników w sklepach i różnych urzędach. Akumulatory samochodowe i przemysłowe powinny zaś zostać zwrócone ich sprzedawcom. Są one odbierane przez wyspecjalizowane firmy, a następnie dostarczane do zakładów przetwarzania, gdzie podlegają recyklingowi i unieszkodliwieniu.
Nasze tradycyjne bezhołowie
W Polsce taki system nie istnieje. Nie stworzono spójnego i skutecznie działającego systemu gospodarowania zużytymi bateriami. Brakuje też skutecznych kampanii zachęcających do segregowania zużytych baterii, i punktów, gdzie można je oddać.
Sytuację mogłoby zmienić zapowiadane uruchomienie na początku 2018 r. bazy danych o odpadach. W rzeczywistości ta baza jeszcze nie działa i zacznie funkcjonować dopiero w 2020 r. Okaże się ona jednak nieprzydatna, jeśli nadsyłane do bazy dane nie będą weryfikowane przez uprawnione do tego organy państwowe.
W większości polskich gmin, jak nakazuje prawo, utworzono tzw. stacjonarne punkty selektywnego zbierania odpadów. Ale w większości z tej większości do takich punktów nie trafiła ani jedna zużyta bateria czy akumulator.