Gospodarka przestrzenna w naszym kraju to pole finansowych nadużyć i woluntarystycznych decyzji, podejmowanych w interesie prywatnym.
„Polska przestrzeń jest źle zarządzana, a chaos i brak ładu przestrzennego negatywnie wpływają na szeroko rozumianą jakość życia mieszkańców” – tak negatywną ocenę wystawiła władzom lokalnym NIK, która skontrolowała właśnie, jak gminy radzą sobie z gospodarowaniem własną przestrzenią.
Przestrzeń w tym rozumieniu, oznacza grunty na terenie gminy oraz wszystko to, co się na nich znajduje. I chyba każdy, kto obeserwuje działania włodarzy naszych gmin, musi się zgodzić z zacytowanym stwierdzeniem NIK. Chaos, brak ładu przestrzennego i złe zarządzanie przestrzenią publiczną, to ooczywiste cechy związane z funkcjonowaniem polskiej samorządności.
W kraju chaosu
Gdy w Polsce odrzucono gospodarkę planową, z rozpędu zaczęto rezygnować z planowania także i w innych obszarach aktywności publicznej – bo tak było wygodniej. W rezultacie, dziś funkcjonujący (głównie teoretycznie) system planowania i zagospodarowania przestrzennego, nie dostarcza żadnych skutecznych narzędzi, gwarantujących racjonalne gospodarowanie przestrzenią, jako dobrem publicznym.
Efektem tych zaniedbań są między innymi niekontrolowana urbanizacja, brak pełnej ochrony zabytków przyrody, lokowanie inwestycji na obszarach zagrożonych powodzią, dewastacja ładu przestrzennego oraz niska ocena atrakcyjności polskich miast przez inwestorów – wskazuje NIK.
„Pomimo, że od jakości naszego najbliższego otoczenia zależy nie tylko poziom i komfort życia, ale również bardzo często zdrowie, w Polsce od lat mamy do czynienia ze zjawiskami sprzyjającymi narastaniu chaosu przestrzennego – szczególnie na obszarach zurbanizowanych. Jest to tym bardziej niepokojące, że dewastacja ładu przestrzennego jest zjawiskiem trwałym i niejednokrotnie nieodwracalnym, a konsekwencje błędnych decyzji ponosić będą przyszłe pokolenia.
Następuje dezintegracja przestrzeni, niekontrolowana urbanizacja „rozlewanie się miast” na tereny podmiejskie, wywołująca różne problemy społeczne, środowiskowe i ekonomiczne. Zagrożenie bezpieczeństwa osób żyjących lub prowadzących działalność na terenach zalewowych, brak pełnej ochrony zabytków, czy obszarów o szczególnych wartościach przyrodniczych, to tylko niektóre z następstw wadliwego zarządzania przestrzenią. Brak ładu przestrzennego sprawia, że polskie miasta stają się nieatrakcyjne dla inwestorów i wykwalifikowanych kadr decydujących o rozwoju społeczno-gospodarczym” – stwierdza Krzysztof Kwiatkowski, prezes NIK.
Przykładów na wspomnianą przez Krzysztofa Kwiatkowskiego dewastację ładu przestrzennego, NIK znalazła aż nadto. Budowanie różnych obiektów w miejscach, w których budować ich nie wolno, to w Polsce niemal codzienność.
Niejednokrotnie gminy nie wprowadzały żadnych zakazów i warunków w celu ograniczenia zabudowy na terenach zagrożonych powodzią. Nie informowały również osób, którym udzieliły zezwoleń na budowę, że miejsca, gdzie stawiają oni swe obiekty mogą zostać zalane. NIK precyzuje, że w 92 proc. skontrolowanych organów, w pozwoleniach na budowę nie informowano inwestorów o zagrożeniach wynikających z tego, że ich inwestycje powstaną na terenach zagrożonych powodzią.
Budować tam, gdzie jest pięknie
Domy mieszkalne i budynki użytkowe są stawiane na obszarach o szczególnych walorach krajobrazowych i przyrodniczych, w pasie nadmorskim, przy brzegach jezior, w otulinie parków narodowych, w strefach objętych nadzorem konserwatorskim, na terenach zalewanych przez powodzie – słowem, wszędzie gdzie się da, choć nie wolno.
I oczywiście wszystko to odbywa się z udziałem gminnych samorządowców, pozwalających na cały ten proceder. „Dotychczasowe wyniki analiz, pozwalają na stwierdzenie, że decyzje o warunkach zabudowy i zagospodarowania terenu są najczęściej wydawane na terenach najbardziej cennych przyrodniczo i krajobrazowo” – konstatuje NIK.
We Wrocławiu, na terenie Parku Krajobrazowego Dolina Bystrzycy w obszarze Natura 2000 (a ponadto w zasięgu potencjalnego zagrożenia powodzią) na powierzchni prawie 3 ha urządzono nielegalne wysypisko śmieci, w tym szkodliwych odpadów z zakładów garbarskich, szpitali, budów (papa, azbest). Prezydent Wrocławia nie doprowadził do usunięcia nielegalnych składowisk. Problem powoli jednak sam się rozwiązuje, bo Bystrzyca co jakiś czas zmywa szkodliwe odpadki do wody.
W Tomaszowie Mazowieckim zastępca prezydenta miasta ustalił warunki zabudowy dla kompleksu handlowo-usługowego, pomimo że wcześniej Samorządowe Kolegium Odwoławcze dwukrotnie stwierdziło nieważność poprzedniej, identycznej decyzji w tej sprawie. NIK uznała to „za przejaw lekceważenia obowiązującego prawa”.
W urzędzie miasta Bielsko–Biała wydano decyzję o warunkach zabudowy, dla budynku oraz drogi dojazdowej, w strefie bezpośredniego niebezpieczeństwa powodzi. Oczywiście w decyzji tej nie zawarto informacji o zagrożeniu powodziowym występującym na terenie planowanej budowy.
Naturę trzeba sobie poddać
Właściciele pól kempingowych na Półwyspie Helskim samowolnie poszerzyli plaże (w sumie o 7,12 hektarów), żeby można było tam upchnąć więcej ludzi. Nasypywanie plaż odbywało się poza wszelkimi procedurami i kontrolą – i spowodowało przesunięcie linii brzegowej w głąb morza na odległość do 60 m (na długości prawie 4 kilometrów). Nielegalne powiększanie plaż doprowadziło do zniszczenia siedlisk przyrodniczych, chronionych w obszarach Natura 2000 (które po prostu zasypano piaskiem). Spowodowało także dewastację trzcinowisk i wydm, stanowiących naturalne bariery zabezpieczające brzeg morski przed erozją. Ponadto, w pasie technicznym (jak mówi definicja, jest to strefa wzajemnego bezpośredniego oddziaływania morza i lądu, przeznaczona do utrzymania brzegu w stanie zgodnym z wymogami bezpieczeństwa i ochrony środowiska, gdzie oczywiście nie wolno niczego budować) nielegalnie postawiono aż 136 obiektów budowlanych!.
Tamtejsze władze samorządowe oczywiście o wszystkim wiedziały – ale z jakichś powodów (ciekawe jakich?) zupełnie im to nie przeszkadzało. „To wszystko sprzyjało korupcji” – wskazuje NIK.
Na przykład, urząd miasta Władysławowa nie skontrolował wykonywania żadnej z sześciu umów dzierżawy pól kempingowych. Tymczasem dzierżawcy oddawali te tereny w użytkowanie osobom trzecim, a kontrola NIK wykazała, że bez zgody gminy powstał tam tor gokartowy, mimo że nie przewidywała tego umowa ani miejscowy plan. Burmistrz tłumaczył, że nie wiedział o oddawaniu dzierżawionych nieruchomości w użytkowanie osobom trzecim – jednak z jego skontrolowanych pism, kierowanych do dzierżawców, wynikało, że jak najbardziej wiedział.
Burmistrz Drohiczyna wydał 20 decyzji o warunkach zabudowy dla inwestycji na obszarze chronionego krajobrazu „Dolina Bugu”. Powinien je uzgodnić z Regionalną Dyrekcją Ochrony Środowiska, czego nie zrobił. Winę zwalił na pracownika, wyjaśniając, że ów „nie dopatrzył się i nie uwzględnił potrzeby przeprowadzenia takich uzgodnień”,
Burmistrz Supraśla wydał także 20 decyzji o warunkach zabudowy na obszarze tamtejszego uzdrowiska Supraśl, nie uzgadniając ich z Ministrem Zdrowia, co stanowiło naruszenie art. 60 ust. 1 w związku z art. 53 ust. 4 pkt 1 ustawy o planowaniu.
Wójtowie sześciu podlaskich gmin pozwolili na lokalizację 27 obiektów budowlanych na obszarach chronionego krajobrazu, w odległości mniejszej niż 100 m od brzegów rzek i jezior. Wydając warunki zabudowy, świadomie kierowali się już nieaktualnymi przepisami (bo aktualne na to nie pozwalają).
W koszalińskiej gminie Będzino, w nadmorskim pasie ochronnym postawiono nielegalnie ponad 30 budynków rekreacyjnych. Dopiero po kontroli NIK, wójt Będzina zobowiązał się powiadomić Inspektorat nadzoru budowlanego w Koszalinie oraz tamtejszego starostę, o nieprawidłowościach.
Wójt nadmorskiego Mielna wydał decyzje ustalające warunki budowy 6 domów i pensjonatów, mimo negatywnego stanowiska zakładu wodociągowo-kanalizacyjnego, wskazującego, że tych obiektów nie da się przyłączyć do sieci wodociągowej i kanalizacyjnej. Czyli, muszą tam być kopane studnie i szamba zaniczyszczające środowisko.
W samym środku Parku Narodowego Gór Stołowych założono u podnóża Szczelińca Wielkiego, „Park dinozaurów”. Jak stwierdza NIK, „jest to obiekt kompletnie sprzeczny z walorami krajobrazowymi parku narodowego” – co jednak kompletnie nie przeszkadza tamtejszym władzom samorządowym.
Podobnie, nikomu nie przeszkadzało to, że wysokie (do 150 m) turbiny elektrowni wiatrowych zlokalizowano na Obszarze Chronionego Krajobrazu „Pojezierze Północnej Suwalszczyzny”.
Przede wszystkim musimy zarobić
Przykłady takich działań naszych samorządowców można by wymieniać bez końca. Widać z nich wyraźnie, że w ogromnej większości skontrolowanych gmin w bardzo małym stopniu korzystano z narzędzia, jakim jest miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego. Zaledwie 10 proc powierzchni gmin objęto tymi planami.
Tymczasem miejscowe plany zagospodarowania przestrzennego stanowią podstawę do wydawania pozwoleń, określają warunki zabudowy, regulują sposób zagospodarowania obszarów objętych planem. Mają więc one zapewniać przejrzystość i stabilność polityki władz lokalnych oraz służyć zachowaniu ładu przestrzennego. Rzecz w tym, że lokalne władze wcale tego nie chcą.
Niechęć władz samorządowych do tworzenia planów zagospodarowania przestrzennego jest w pewnym stopniu zrozumiała. To żmudna i skomplikowana praca więc władze gmin podchodzą do niej jak pies do jeża, grzebiąc się latami. Najdłuższy okres od podjęcia przez radę gminy uchwały o sporządzeniu planu zagospodarowania przestrzennego, do jego opracowania wyniósł 10 lat i 1 miesiąc.
Włodarze gmin nie chcą jednak planów zagospodarowania przestrzennego przede wszystkim dlatego, że nie mają z tego żadnych korzyści. Lokalne władze nie mogą wydawać decyzji sprzecznych z takim planem. Ogranicza on zatem woluntaryzm lokalnych kacyków w robieniu z przestrzenią publiczną tego, co im się podoba – i co podoba się ludziom, którzy na dowolnym wykorzystywaniu tej przestrzeni, robią dobre interesy. A władze samorządowe chętnie pomagają w tych interesach za pomocą swoich decyzji administracyjnych – wydawanych niejednokrotnie za łapówki. Szkoda z tego rezygnować.