Z naszych portfeli w różnych miejscach zaczynają sączyć się drobne strużki podwyżek cen. Na razie są nieznaczne i trudno zauważalne, ale wkrótce mogą wypłukać nam więcej pieniędzy niż przypuszczamy.
Język komunikowania się naszej władzy ze społeczeństwem jest taki, że jeśli ta władza oświadcza, że nie będzie żadnych znaczących podwyżek, to oznacza to, iż podwyżki będą – i wielu z nas mogą nieźle rąbnąć po kieszeni.
Deklarację o braku znaczących podwyżek złożył w ubiegłym tygodniu wiceminister energii. Wiceminister to władza wprawdzie niewielka, ale do walnięcia nas po kieszeni wystarczająca. Zapowiedział on więc, że podwyżki nastąpią, ale w jego opinii, nie będą znaczące.
Mocowa i przejściowa
Resort energii uściśla, że podwyżki mają wynosić „kilkadziesiąt złotych rocznie”, czyli można domniemywać, iż nie przekroczą 100 zł dla statystycznej rodziny dwa plus dwa. Większość szacunków przewiduje, że prąd zdrożeje od 50 do 80 zł rocznie, a powodem są, jak tłumaczy ministerstwo, koszty związane z niezbędną modernizacją całej polskiej energetyki. Ponieważ nasza energetyka ma nabrać mocy, więc i nową opłatę nazwano „mocową”.
Opłata ta, jak wyjaśnia resort energii, ma „sfinansować mechanizm wspierania inwestycji w konwencjonalnej energetyce oraz zapewnić środki na wynagrodzenia dla elektrowni za utrzymywanie dyspozycyjności”.
W rzeczywistości, trzeba jednak będzie dopłacić więcej, bo budżet państwa jest napięty i wymaga ratowania zwiększonymi podatkami od państwowych spółek energetycznych – a zyski tych spółek zostały nadwątlone przez likwidację tzw. kontraktów długoterminowych, zapewniających im stabilne wpływy. Trzeba było też złożyć się na ratowanie polskiego górnictwa.
Żeby więc spółki miały z czego płacić, na naszych rachunkach za światło wzrośnie pozycja „opłata przejściowa”, która obciąża nas niezależnie od tego ile prądu zużyjemy. Z tego tytułu, o czym władza woli już nie mówić, zapłacimy o prawie 60 zł rocznie więcej
Centralne zarządzanie wodą
Podrożeje także woda – z deklaracji resortu środowiska wynika, że wspomniana rodzina dwa plus dwa dopłaci co najmniej 30 zł rocznie (choć nie brak ekspertyz, że będzie to bliżej 80 zł rocznie).
W tym przypadku resort tłumaczy, że podwyżki są konieczne ze względu na zalecenia Komisji Europejskiej (które Polska musi oczywiście natychmiast spełniać). KE ma więc domagać się dodatkowych opłat za wodę od wszystkich, którzy z niej korzystają.
Tak naprawdę, to wzrost tych opłat związany jest przede wszystkim z wprowadzeniem centralnego zarządzania rzekami w naszym kraju.
Powstanie bowiem Państwowe Gospodarstwo Wodne „Wody Polskie”, które ma skupić w jednym ręku kompetencje regionalnych zarządów gospodarki wodnej, wojewódzkich funduszy ochrony środowiska i gospodarki wodnej oraz samorządów, dotyczące inwestycji przeciwpowodziowych, uregulowania rzek, zbiorników wodnych, pozwoleń wodno-prawnych. I ta jedna ręka sięgnie głębiej do naszych portfeli.
Trudno będzie uciec
Zdrożeją również obowiązkowe polisy od ubezpieczenia odpowiedzialności cywilnej (OC). Tu podwyżka może sięgnąć średnio 150 zł rocznie, co już zresztą zauważają właściciele pojazdów.
Powodem jest wprowadzenie przez obecną ekipę podatku bankowego, obciążającego także firmy ubezpieczeniowe. A przy okazji, ubezpieczyciele skutecznie ograniczają sobie straty, jakie przynosiły im dotychczas polisy OC.
Jak widać, generalnie zwiększają się więc opłaty obowiązkowe, przed którymi nie można uciec, bo każdy korzysta z prądu i wody oraz musi ubezpieczać auto.
Nie są to na razie wielkie sumy, ale do końca roku jest jeszcze sporo czasu.
Mogą nas więc czekać różne niespodzianki, bo każda władza wykazuje dużą pomysłowość w sięganiu do kieszeni obywateli, a najbardziej odczują to oczywiście ludzie słabiej zarabiający.
Niestety, prawa ekonomii są nieubłagane i zbyt krótką kołdrę finansową trzeba jakoś sztukować – a potrzeby będą przecież rosnąć.
Nie ma co oczywiście martwić się na zapas, ale można się obawiać, że w przyszłym roku o tej samej porze, tych podwyżkowych niespodzianek robionych nam przez władzę, będzie znacznie więcej niż obecnie.