7 listopada 2024

loader

Jak ratowałem pałac w Patrykozach

Rysunek Andrzeja Markusza z teki zabytki woj siedleckiego

W kwietniu 1960 roku powróciłem do Sokołowa po odbyciu jak się kiedyś mówiło – zaszczytnej służby wojskowej. Za sprawą artykułu zamieszczonego w tygodniku „Nowa Wieś”, w którym broniłem godności chłopaków krytykowanych publicznie za chuligaństwo przez zawiedzione Pałacanienki, zyskałem uznanie partyjnych i administracyjnych władz miasta, wyczulonych na każdą krytyczną opinię w prasie. Zostałem zaproszony do I sekretarza KP PZPR. Zaproponowano mi pracę w sporcie lub kulturze; a ja wybrałem kulturę. Złożyłem swoje dokumenty w dziale kadr kierowanym przez Henryka Grzymałę i po miesiącu pan Stanisław Zambroń – Przewodniczący Prezydium Powiatowej Rady Narodowej, wręczył mi angaż na stanowisko kierownika Wydziału Kultury i Sztuki.

I tak zaczęła się moja przygoda z kulturą, znaczona i porażkami i sukcesami. Jak pokazują ostatnie lata – tych sukcesów było jednak więcej. Coraz częściej bowiem spotykam się ze słowami uznania, za pozostawienie po sobie trwałych śladów pamięci w postaci uratowanych przed zniszczeniem zabytkowych pałaców i dworów ziemiańskich, zbudowanych i zorganizowanych domów kultury, bibliotek, muzeów, kin i szkół muzycznych. Pan Zbigniew Wielogórski – starosta siedlecki, dziękował mi publicznie za uratowanie dworku Aurelii Reymontowej w Chlewiskach i zorganizowanie tam Domu Pracy Twórczej.

Jednak największą radość przyniosła mi możliwość zwiedzenia po zakończeniu remontu, zabytkowego pałacu generała Teodora Szydłowskiego. Pałac w Patrykozach to obiekt niemający sobie równych wśród neogotyckich pałaców w Polsce. Kunszt mistrzów z Pracowni Konserwacji Zabytków, troska o każdy detal bogatego wystroju pałacu, a przede wszystkim postawa właściciela, nieszczędzącego pracy i pieniędzy, by przywrócić rezydencji Szydłowskiego dawny urok i piękno. Pan Maurycy Zając żyje sprawami pałacu, gromadzi wiedzę i dokumenty dotyczące jego historii.

Wiedząc, że i ja mam swój skromny udział w ratowaniu tego cennego zabytku, zaprosił mnie do odwiedzin. W zamian obiecałem, że prześlę mu zdjęcia z okresu odbudowy pałacu w latach 1979-1983 wykonane przez Michała Kurca, instruktora fotografii Centrum Kultury i Sztuki woj. siedleckiego oraz notatkę o pracach, jakie wykonaliśmy, by pałac nie podzielił losu całej klasy ziemiańskiej, skazanej na zniszczenie przez robotniczo-chłopskie władze. Dzielę się więc teraz tą wiedzą z czytelnikami, by zachęcić ich do odwiedzin Patrykóz i podziwiania pięknej architektury i wnętrz rezydencji generała Szydłowskiego.

Ekipa remontowo-budowlana

Ratowanie przed ostatecznym zniszczeniem pałacu w Patrykozach, rozpoczęliśmy organizując tzw. czyny społeczne, przy odgruzowaniu oranżerii. Ala Simanowicz, do dziś pamięta burchle na dłoniach od machania łopatą w jedynej dostępnej i bezpiecznej dla ludzi części ruiny pałacu, pozbawionego dachu i stropów. Dziełu dewastacji, opierały się jeszcze zewnętrzne mury okradane stopniowo acz systematycznie z okien i warstwy wykładziny korkowej, stosowanej teraz do palenia w kuchniach i ściółkowania w oborach.

Ściany wewnętrzne były podziurawione jak w powojennym filmie pt. Skarb (1948). Tu też kuto wszędzie, gdzie odzywało się echo w poszukiwaniu mitycznych skarbów generała lub broni z alianckiego zrzutu we Włodkach, przejętego przez oddział „Dzika” ppor. Mariana Solnickiego i złożonego gdzieś w piwnicach pałacu. Jednak przyczyna intrygujących odgłosów przy „badaniu” młotkiem ścian wewnętrznych przez licznych szabrowników była znacznie bardziej prozaiczna – rozprowadzono w nich kanały ogrzewające pokoje, stąd intrygujące echo przy każdym uderzeniu.

Na parterze pan Więsak, kolejny z właścicieli trzymał krowy i by ludzie nie przeszkadzali mu w tym „gospodarowaniu”, popodcinał pale mostku, likwidując przejście obok pałacu. Teraz, mógł swobodnie wycinać co większe modrzewie z zabytkowej alei w parku, sypiąc przedtem sól w korzenie, by przyspieszyć ich uschnięcie. Takim sposobem piękny park w stylu angielskim przegrał walkę o przetrwanie z burakami. W tamtym czasie nie było siły na rolnika i buraki. Buraki były ważniejsze.

A nasza ekipa animatorów kultury z Powiatowego Ośrodka Kultury w Sokołowie, po kilku dniach społecznej pracy, zrobiła sobie majówkę pod pałacem, na którą zaprosiliśmy wiceprzewodniczącego PPRN w Sokołowie pana Lucjana Maraska, licząc na jego pomoc i wsparcie. Dyrektorka GOK-u w Bielanach Alina Pietrzak upichciła swoją słynną babkę ziemniaczaną, ktoś inny przywiózł ogórki, ktoś ruski szampan, a ja przywiozłem plany odbudowy pałacu i deklarację, że za dwa lata będzie tu Uniwersytet Ludowy, kształcący kadry dla wiejskich klubów kultury.

Lucjan Marasek, znający mizerię budżetową rady powiatowej, możliwości wykonawcze i materiałowe, a także opinie decydentów o ratowaniu zabytków, sprowadził mnie twardo na ziemię słowami: „Cenię twój upór, ale ostrzegam: jeśli ci się uda będzie medal, ale jeśli nie, to cię wsadzą za wyrzucanie państwowych pieniędzy w błoto. I nie spodziewaj się, że dostaniesz jakikolwiek przydział na deficytowe materiały budowlane albo limity na zlecenie robót firmie prywatnej. Nikt się nie podpisze pod taką decyzją. Na zebraniu wiejskim padały już głosy, by pałac zrównać z ziemią, bo stanowi zagrożenie dla bawiących się tam dzieci, a cegłę wykorzystać na budowę remizy w Patrykozach”.

Jednak mimo tego kubła zimnej wody na głowę, nie dałem za wygraną. Szansa powrotu do planu ratowania pałacu pojawiła się wkrótce, bowiem w 1976 roku wraz z reformą administracji, powołano mnie na stanowisko dyrektora Wydziału Kultury i Sztuki nowego województwa siedleckiego.

Po okresie „porywania się z motyką na słońce”, miałem wreszcie prawne i finansowe możliwości poważnego zajęcia się pałacem w Patrykozach. Najpierw stanęły na drodze do pokonania problemy własnościowe, gdyż naczelnik gminy Bielany uwłaszczyła na 1/3 pałacu rolnika, który latami go dewastował (z tym uporał się dopiero obecny właściciel). Następnie pojawił się problem z wykonawstwem. Mieliśmy już kompletną dokumentację historyczną i techniczno – budowlaną oraz zapewnione finansowanie z Wojewódzkiego Funduszu Rozwoju Kultury, ale Pracownie Konserwacji Zabytków nie chciały przyjąć naszego zlecenia na remont tak małego obiektu, a do tego tak trudnego do realizacji, ze względu na stopień zniszczenia,

bogaty wystrój architektoniczny w bardzo odległych od Warszawy i Lublina, Patrykozach.

Nie pomogły ani szynki z Zakładów Mięsnych w Sokołowie, ani interwencje wojewodów i sekretarzy, bo PKZ-ety miały inne priorytetowe zadanie: odbudowę Zamku Królewskiego w Warszawie. Ponadto obowiązywały przepisy, że remont zabytku może prowadzić tylko firma mająca uprawnienia do robót w obiektach zabytkowych. Jednak fachowcy z PKZ-etów doradzili mi, by konieczne dla zachowania pałacu prace zabezpieczające, wykonać przy pomocy rzemieślników. Rada dobra, ale żeby z niej skorzystać, trzeba uzyskać z Wydziału Finansowego limit na zlecenie robót zakładom gospodarki nieuspołecznionej. O takie właśnie limity bili się dyrektorzy Wydziałów Zdrowia, Kuratorium i Rolnictwa. Oni mieli pierwszeństwo, gdyż zdrowie, oświata i rolnictwo było przez władze uznawane (skądinąd słusznie) za najważniejsze dla rozwoju społeczno-gospodarczego nowoutworzonego województwa, mającego ambicję zlikwidowania wiekowych opóźnień w cywilizacyjnym rozwoju Podlasia i Wschodniego Mazowsza.

Tak więc braliśmy tylko to, co zostawało dyrektorowi Zbigniewowi Wiedeńskiemu, a zostawało mu jednak więcej, gdy zatrudniłem jego żonę na stanowisku księgowej w Wojewódzkiej Bibliotece Publicznej jako bardzo dobrego i fachowego pracownika.

waclawkruszewski.blogspot.com

Wacław Kruszewski

Poprzedni

Banki, karty i klatki

Następny

Goździki, które zasiały zmiany