16 września 2024

loader

Jak zdobywano pieniądze na kulturę w czasach PRL

Tak wyglądał pałac w Patrykozach gdy z pracownikami domu kultury w Sokołowie postanowiliśmy go ratować tzw. czynem społecznym

W czasie ciekawej imprezy zorganizowanej przez Sokołowski Ośrodek Kultury z cyklu „Tu pozostać muszę” zadano mi pytanie o finansowanie kultury w czasach mojej aktywności zawodowej. W pytaniu wyczuwało się tęsknotę za przywróceniem mecenatu Państwa nad twórczością i upowszechnianiem kultury. 

Chociaż jestem na zasłużonej emeryturze po 42 latach pracy, od kierownika Młodzieżowego Klubu „Amigo”, przez twórcę i dyrektora unikalnej w Polsce zintegrowanej instytucji kultury szczebla wojewódzkiego – Centrum Kultury i Sztuki woj. siedleckiego w Sokołowie, po dyrektora Wydziału Kultury i Sztuki Urzędu Wojewódzkiego, byłem więc nomenklaturowym dyrektorem, zdobywającym wiedzę i doświadczenie na kierunkowych uniwersyteckich studiach oraz w placówkach, instytucjach kultury i w administracji. O tak prowadzonych kadrach i ich awansach można teraz sobie pomarzyć.

PRL-owskie hasło „bierny, mierny ale wierny” nabrało teraz w polityce kadrowej nowego blasku. Boleję, jak moi następcy, nad mizerią budżetową ośrodków kultury, współczuję artystom plastykom i twórcom ludowym, którym nie organizuje się wystaw, nie zleca projektów, nie kupuje ich dzieł. Do historii przeszły Ogólnopolski Festiwal Piosenki Harcerskiej, którego finał odbywał się w siedleckim amfiteatrze, i Sejmik Wiejskich Zespołów Teatralnych w Stoczku Łukowskim, Międzynarodowe warsztaty muzyczne „Jeunesse Musicale” czy konkursy orkiestr dętych Ochotniczych Straży Pożarnych.

Przestał działać Siedlecki Teatr Kameralny, który potrafił zarabiać na swoje utrzymanie, grając sztuki dla dzieci w szkołach i ośrodkach kultury rozległego woj. siedleckiego. Pozostała po nim praca magisterska Justyny Chełchowskiej, napisana w Katedrze Historii Najnowszej pod kierunkiem prof. dr hab. Piotra Matusaka. Warto wspomnieć, że STK 20 lat wcześniej od spektaklu TVP wystawił za pozwoleniem cenzora sztukę „Rozmowy z Katem” Kazimierza Moczarskiego – wysokiej rangi oficera BIP-u Komendy Głównej AK.

Panią Marię Koc, dyrektorkę Sokołowskiego Ośrodka Kultury, interesowało, skąd mieliśmy tak dużo pieniędzy, że starczało i na remonty zabytkowych dworów i pałaców, i na budowę gminnych ośrodków kultury, kin, szkół muzycznych oraz różne masowe imprezy, konkursy, wystawy i festiwale. Zasada była prosta. Finansowanie kultury Państwo powierzyło Narodowemu Funduszowi Rozwoju Kultury, gromadzącemu pieniądze z 1,9% odpisu od funduszu płac gospodarki uspołecznionej. A ponieważ prawie wszystko było uspołecznione – pieniędzy na kulturę nie brakowało.

Co roku w październiku w Ministerstwie Kultury i Sztuki odbywały się konsultacje budżetowe, na których 49 ówczesnych dyrektorów Wydziałów Kultury walczyło o jak największe dotacje dla swoich województw. Mnie udało się namówić na wyjazd do Warszawy Wojewodę Siedleckiego, płk. dypl. pilota dr. Janusza Kowalskiego. Uprosiłem go nawet, żeby na tę okoliczność założył mundur lotnika ze wszystkimi odznaczeniami, w którym wyglądał okazale. Jeśli w składzie naszej siedleckiej delegacji byli pani poseł Bożenna Kuc z sejmowej komisji kultury i Jurek Mandał, przewodniczący komisji kultury Wojewódzkiej Rady Narodowej, to efekt mógł być tylko jeden – wszystkie uzasadnione postulaty woj. siedleckiego zostały przyjęte.

Podsumowując konsultacje, Wiceminister Wacław Janas zorientował się, że dostaliśmy więcej jak bogate w zabytki i instytucje kultury woj. krakowskie. Skreślił kilka milionów, ale i tak byliśmy zadowoleni. Uzyskana dotacja zapewniała bowiem finansowanie wszystkich zadań uchwalonych w Wojewódzkim Programie Rozwoju Kultury na sesji WRN w Sokołowie Podlaskim.

Teraz przyszło się zmierzyć z problemami natury wykonawczej i materiałowej, gdyż 60% budżetu przeznaczyliśmy na remonty i budowę bazy dla kultury, a nie na modne kiedyś i zapewne teraz różne akademie i fajerwerki polityczne, bardziej potrzebne władzom niż społeczeństwu. Kto pamięta te czasy, wie ile problemów nastręczało zdobycie – tak właśnie, zdobycie, a nie zwykły dziś zakup – czerwonej cegły, miedzianej blachy czy dębowej tarcicy. Zdobywało się te materiały konieczne do remontów zabytkowych dworów i pałaców w ciągłej sprzeczności z obowiązującymi przepisami.

Z wykonawstwem też były problemy. Firmy budowlane nie były zainteresowane drobnymi naprawami, np. cieknącego dachu. Chętnie takie usługi wykonaliby rzemieślnicy. Tylko by je zlecić, trzeba było uzyskać limit dla sektora prywatnego. Bili się o takie limity w Wydziale Finansowym wszyscy dyrektorzy wydziałów UW. Uprzywilejowane było rolnictwo i oświata. Jak coś zostawało, dyr. Zbigniewowi Wiedęńskiemu dał kulturze, byśmy mogli dokończyć remonty obiektów kultury.

A do tego roboty na zabytkach mogły wykonywać tylko specjalistyczne przedsiębiorstwa budowlane – Pracownie Konserwacji Zabytków, obciążone remontami Zamku Królewskiego w Warszawie, pałacu w Starej Wsi i innymi ważniejszymi obiektami dla kultury narodowej, jak nasze ziemiańskie dworki w Chlewiskach czy Suchożebrach, hala targowa w Siedlcach i zajazd w Maciejowicach.

Postanowiliśmy zorganizować własne wykonawstwo – Zespół Remontowo-Budowlany Obiektów Kultury. Wykorzystaliśmy reformatorskie decyzje premiera Rakowskiego ujęte w haśle „co nie jest zabronione – jest dozwolone”. Prezydent Siedlec Paweł Turkowski przekazał nam działkę na ulicy Chejły, gdzie pobudowaliśmy bazę magazynowo-warsztatową, a na stropie trzy domki tzw. nauczycielskie z Mikołajek na mieszkania dla pracowników. Chociaż ich standard odpowiadał umiejętnościom muratorów, byliśmy zadowoleni, bo mogliśmy dać mieszkania swoim pracownikom.

Wojewoda p. Zofia Grzebisz-Nowicka wystarała się o przydziały materiałów, środki transportu i maszyny budowlane. Zaczęliśmy od ratowania neogotyckiego pałacu w Patrykozach, przeznaczonego w naszym programie na siedzibę Uniwersytetu Ludowego, kształcącego kadry dla Wiejskich Klubów Kultury. Na pokrycie dachu pałacu potrzebna była blacha miedziana. Zakup jej przez Wydział Kultury graniczył z cudem. I o taki cud postarał się ks. Proboszcz z Garwolina. Przyjechał do konserwatora zabytków po pieczątkę potwierdzającą, że kościół w Garwolinie jest zabytkiem i jego dach musi być pokryty blachą miedzianą.

Tej blachy potrzeba jakieś 4–6 ton i właśnie po asygnatę umożliwiającą jej zakup z dokumentami i parafialną kasą ksiądz udaje się do Centrali Materiałów Nieżelaznych w Gliwicach. Uprosiliśmy księdza, żeby zwiększył swój wniosek o 10 ton, potrzebnych nam na pokrycie zabytkowych dworów w Chlewiskach i Suchożebrach oraz pałacu w Patrykozach. Ksiądz uznał, że ratowanie zabytków to zbożny cel i sprawę załatwił.

Do naprawy okazałej klatki schodowej w pałacu Dernałowiczów w Mińsku z kolei potrzebna była sucha dębina. Tarcica dębowa uznana była za materiał luksusowy i możliwa do zakupu – jak i modny parkiet dębowy – tylko przez ludność bądź rzemieślników. Ale żeby zakładowi prywatnemu zlecić pracę, potrzebny był limit dla gospodarki nieuspołecznionej, a jeszcze należało odprowadzić haracz do Wydziału Finansowego, równowartości usługi, czyli tzw. podatek od luksusu. 

Tu pomógł Wicewojewoda siedlecki dr Marek Zelent. Załatwił w Ministerstwie Rolnictwa i Leśnictwa, gdzie pracował zanim przyszedł do Siedlec, dodatkowy przydział na pozyskanie tarcicy dębowej. Leśnicy wycięli kilka dębów, a ja wymieniłem je z producentem trumien w Sokołowie na suche bale dębowe. Wystarczyło na klatkę schodową pałacu i jeszcze na ławki w siedleckim amfiteatrze.

Przykłady, które tu przytaczam, dowodzą, że w każdej sytuacji można sobie poradzić, kiedy jest wola, chęć działania i trochę odwagi. Nie bez znaczenia był klimat społeczny w nowym województwie, którego władze starały się wyjść jak najszybciej z wielowiekowego zapóźnienia.

Z remontem ratusza w Siedlcach wiąże się anegdotyczna historyjka, którą mam do dziś w pamięci. Na komisji budżetowej Wojewódzkiej Rady Narodowej jej przewodniczący, Jan Kopyrski, zarzucił mi niegospodarność polegającą na ułożeniu posadzki z marmuru w holu i sali wystawowej, postulował powołanie spec-komisji do zbadania sprawy i wyciągnięcia wniosków. Groziło to przerwaniem robót przez lubelskie PKZ-ty, a dla mnie dymisją ze stanowiska.

Broniąc się, wyjaśniałem komisji, że ratusz ma być siedzibą Muzeum, a posadzka trwała i estetyczna będzie służyła tej instytucji wiele lat i że na taki luksus nas stać, bo finansujemy remont z Funduszu Rozwoju Kultury, a nie z budżetu. Gorąco się robiło, bo czułem, że moje argumenty nie trafiają do przekonania członkom komisji.

Z opresji uratował mnie Przewodniczący WRN, Stanisław Lewocik, zadając pytanie: ile kosztuje m² takiej posadzki? Odpowiedziałem, wyposażony w kosztorysy przez Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków, Zygfryda Czapskiego, że 240 000 zł, łącznie materiał i wykonanie. „To nie ma sprawy, bo m³ obory dla krów kosztuje 400 000 zł” – poinformował zebranych przewodniczący Lewocik i komisja zajęła się szukaniem niegospodarności w innych resortach.

Takich historyjek było co niemiara. Wynikały one ze zderzenia ludzkich inicjatyw z trudną do pokonania barierą wszechogarniającej biurokracji, braków i ograniczeń, jakichś limitów, asygnat, podatków od luksusu, przydziałów itp. A do tego różne komisje powoływane przez komitety partyjne i administrację podejmowały, by uzasadnić swoje istnienie, różne działania kontrolne. Nikt nikomu nie ufał.

Ale mimo zalewu różnych uchwał, sprawozdań, programów i harmonogramów znajdowaliśmy czas na normalną pracę, na profesjonalne opracowanie wniosków o dotację, o wykonawstwo, o przydziały materiałów budowlanych i dewiz na zakup instrumentów muzycznych bądź maszyn poligraficznych, ale także o jak najwięcej miejsc na bezpłatne studia zaoczne, odznaczenia i nagrody dla najlepszych twórców i animatorów kultury.

Skromna, powielaczowa broszura zawierająca rysunki i opisy zabytków woj. siedleckiego przeznaczonych do społecznego zagospodarowania zrobiła na prof. Wiktorze Zinie – Generalnym Konserwatorze Zabytków – duże wrażenie. 

Okazało się, że nasze propozycje, by przez remonty obiektów zabytkowych poprawić bazę lokalową placówek kultury, były zgodne ze strategią ratowania kultury materialnej ziemiaństwa polskiego po latach jej niszczenia. Niebawem ukazały się przepisy dające możliwość instytucjom i osobom prywatnym na przejęcie zabytku, jego remont i użytkowanie (słynna uchwała nr 179 Rady Ministrów). Dziś wiele obiektów z tej broszury jest uratowanych i z powodzeniem pełnią funkcje, do jakich je przystosowano.

Okazały pałac Doria–Dernałowiczów przekazał mieszkańcom Mińska Mazowieckiego Minister Kultury i Sztuki prof. Aleksander Krawczuk. Klucze do Zajazdu w Maciejowicach i utworzonego tam Muzeum Tadeusza Kościuszki przekazał Bogdanowi Witczukowi prof. Bogdan Suchodolski – Przewodniczący Narodowej Rady Kultury. Bibliotekę w tzw. Domu Gdańskim w Węgrowie przekazała Izie Perczyńskiej pani poseł Maria Cichocka.

Wacław Kruszewski

Poprzedni

Plany gospodarze Demokratów

Następny

Anatomia politycznej miłości