7 listopada 2024

loader

Ze wspomnień baranka, który żył wśród smoków – opowieść po latach [1]

Yi Lijun, 1956 fot.Wikipedia

Artykuł partnerski – China Media Group

Pamięci Profesor Yi Lijun

2 września bieżącego roku minęło 19 lat, odkąd pierwszy raz postawiłam stopę na chińskiej ziemi. W najśmielszych marzeniach nie przypuszczałam wtedy, że ten jeden krok zwiąże mnie z Chinami już na zawsze – bo choć jeszcze parę lat pracy przede mną i nie wiadomo, gdzie rzuci mnie los, Chiny będą ze mną do końca i na zawsze będzie ze mną Pekin – moje drugie rodzinne miasto.

Przez ostatnie dwie dekady często zadawano mi pytanie, dlaczego wybrałam Chiny. Odpowiedzi mam kilka, których udzielam w zależności od okoliczności i humoru. Czasem odpowiadam, że właściwie to chciałam pojechać na lektorat do Chorwacji, ale nie było miejsca, a Chiny też są na „Ch”. Jest w tym ziarno prawdy, ale oczywiście nie chodziło o alfabet. Czasem mówię, że był to całkowity przypadek i wszystko przemawia za tą wersją, o ile ktoś nie wierzy w przeznaczenie. Nigdy wcześniej nie interesowałam się Chinami ani żadnym innym krajem Dalekiego Wschodu, nie było to więc miejsce, które z rozmysłem wybrałam. Chciałam pojechać na lektorat do jakiegoś kraju słowiańskiego, żeby realizować swoją ówczesną pasję badawczą – gramatykę porównawczą języków słowiańskich. I to prawda, że w wymarzonej Rijece w Chorwacji nie zwolniło się miejsce.

I wtedy pierwszy raz zadziałał dobry chiński smok, który na chwilę przybrał drobną postać Pani Joanny Ślusarczyk[2] z BUWiWM-u, która zadzwoniła do mnie z wiadomością: „Pani Jagno, są Chiny!!!”. Pani Joanna gorąco mnie namawiała, a ja nie zastanawiałam się długo, chociaż naprawdę nie miałam pojęcia, na co się decyduję. To był styczeń 2005 roku. Pół roku później zaczęła się największa przygoda mojego życia.

Słowo o tytule. Pojawił się on już kiedyś w podobnej formie przy okazji tekstu, który pisałam pod koniec swojego lektoratu w Pekinie (por. przypis 1). To było 14 lat temu, jednak do tej pory nie wymyśliłam nic, co lepiej oddawałoby moje życie w czasie pierwszego pobytu w Chinach. Ale spokojnie, Drodzy Czytelnicy, tylko w Europie smoki są straszne i groźne oraz żywią się barankami. Chińskie smoki to przyjazne stworzenia, choć potężne, są symbolem władzy cesarskiej i zajmują zasłużone miejsce w chińskim horoskopie. Smok jest też według pewnych legend praprzodkiem całego ludu chińskiego. Ja zostałam „barankiem” jednak nie ze względu na łagodne usposobienie, a pewne podobieństwo brzmieniowe mojego imienia do wyrazu 羊, a przede wszystkim kręcone włosy. Tak „ochrzcili” mnie studenci z pierwszej grupy, którą uczyłam na PUJO i tak już zostało – 小羊, Baranek.    

2 września w hali przylotów czekało na mnie dwoje magistrantów polonistyki pekińskiej: Li Yinan i Li Chengyao – pierwsze chińskie smoki, które spotkałam na miejscu i które opiekowały się mną przez miesiąc, aż do swojego wyjazdu na studia magisterskie w Polsce. Po blisko 20 latach pamiętam dokładnie ten dzień, minuta po minucie, chyba każde wypowiedziane słowo. Jechaliśmy z lotniska taksówką, a świat za oknem całkowicie nie przypominał tego, który sobie wcześniej wyobrażałam.

Na miejscu powitał mnie smok szef, kierownik Katedry Języka Polskiego, dr Zhao Gang. Zgodnie z prawidłami chińskiej gościnności poszliśmy od razu na obiad. W restauracji czekała już na nas Profesor Yi Lijin, kobieta legenda, siłaczka, bohaterka, smoczyca nad smoczycami, ale wtedy jeszcze nie byłam tego w pełni świadoma.

Abiad dostarczył wszystkim wiele radości, głównie z powodu moich szermierczych wyczynów pałeczkami. Za punkt honoru wzięłam sobie opanowanie tej sztuki przed wyjazdem, jednak w restauracji podano ciężkie długie ebonitowe pałeczki, którymi trafiałam wszędzie oprócz jedzenia i własnych ust. W końcu jakoś się udało.

Kolejne dni mijały bardzo szybko. W Chinach rok akademicki zaczyna się już we wrześniu, więc zaraz po weekendzie poszłam do pracy. W Katedrze Języka Polskiego pracowali wtedy wspomniany wcześniej dr Zhao Gang i mgr Mao Yinhui, z którymi stworzyliśmy z czasem prawdziwy dream team. Trudno w to dziś uwierzyć, ale takie wtedy mieli stopnie naukowe. Profesor Yi Lijun była już wtedy na emeryturze, ale wciąż uczestniczyła w życiu Katedry i wspierała nas cały czas.

Zajęcia zaczęłam w komfortowych warunkach, ponieważ cztery studentki z grupy, którą miałam uczyć, były na miesięcznym kursie letnim w Cieszynie, gdzie pracowałam – miałam więc już znajome. Jedną z nich była Mao Rui, moja obecna szefowa na Szanghajskim Uniwersytecie Studiów Międzynarodowych (SISU), a drugą He Juan, która do dziś nazywa mnie „Barankiem”. Łącznie czekało na mnie dwadzieścioro czworo studentów, wspaniałych chińskich smoków, których nigdy nie zapomnę. Nie byli bowiem tylko moimi studentami, z czasem stali się prawdziwymi przyjaciółmi. Pomagali mi w opanowaniu życia codziennego w Pekinie, zabierali na zakupy, jeździli ze mną na wycieczki, zapraszali do restauracji i do własnych domów. Trzeba pamiętać, że były to zupełnie inne Chiny, bez Alipay i WeChata, bez Taobao i Didi, bez tłumaczy internetowych i innych ułatwień. Tak, to był zupełnie inny świat.

Ktoś może zapyta, czy było łatwo. W Chinach, w Pekinie te kilkanaście lat temu. Nie, nie było, poza Katedrą czasami bywało potwornie trudno. Wszystko było inne, egzotyczne, niezrozumiałe, długo nie mogłam opanować języka, ale też nie potrafiłam się skomunikować z otaczającym mnie światem za pomocą gestów, mimiki i wszelkich innych zwyczajów pozajęzykowych. Codziennie miałam jakąś przygodę i choć teraz się z tego śmieję, nieraz wracałam do domu lub do Katedry zalana łzami lub po prostu zła jak osa. Profesor Yi Lijun od razu to wyczuwała i nieraz pytała: „No co się znowu stało?”.

Nie uda mi się tu wymienić wszystkich, którzy byli wtedy ze mną, pomagali mi i uczyli mnie Chin. Poza kolegami z pracy i studentami były panie z sekretariatu i nieoceniony ówczesny dziekan Wydziału Języków i Kultur Europejskich, Profesor Ding Chao, byli dawni absolwenci polonistyki pekińskiej, administracja akademika. To wreszcie sprzedawcy, kelnerzy, taksówkarze, fryzjerzy, sprzątacze, którzy byli moimi pierwszymi nauczycielami języka chińskiego. Ci wszyscy ludzie wprowadzali mnie w ten odległy, egzotyczny, magiczny świat – nie sposób podziękować wszystkim.

Nie zdążę już podziękować mojej ukochanej Yi Lijun i Jej Mężowi, Profesorowi Yuan Hanrongowi, którzy otworzyli przede mną drzwi swojego domu i swoje serca. Nie zdążę już wyrazić wdzięczności za niezliczone wieczory, które spędziłam w Ich domu, za kolacje i herbaty, godziny rozmów i fascynujących opowieści, za wspólne oglądanie chińskich seriali historycznych (można by dziś powiedzieć: z audiodeskrypcją, bo Yi Lijun tłumaczyła mi kontekst każdej sceny), za nieustające wsparcie z Ich strony, a także za zaszczyt bycia Ich konsultantką językową podczas ostatnich tłumaczeń. Byli moją tarczą i ostoją, prawdziwymi przyjaciółmi, drugą rodziną – dwa supersmoki, które już wzbiły się w niebo.

Z perspektywy lat i przez pryzmat doświadczeń mogę z całkowitą pewnością i szczerością stwierdzić, że pięć lat pracy na Pekińskim Uniwersytecie Języków Obcych było najszczęśliwszym okresem w moim życiu. Pekin pokochałam miłością absolutną od pierwszego wejrzenia. Jak wspomniałam na początku, jest moim drugim rodzinnym miastem. Tak, bo tu, na PUJO właśnie, zawarłam relacje, które określamy z chińska wyrazami nazywającymi członków rodziny. Ale to nie tylko słowa – na tych najbliższych mi ludzi zawsze mogłam liczyć.

Jak wspomniałam, nie sposób podziękować wszystkim a nikogo nie chciałabym pominąć, jednak są dwie osoby, które muszę i chcę wymienić. Za te wszystkie piękne, cudowne lata chciałabym w szczególności podziękować mojemu wspaniałemu starszemu bratu, Profesorowi Zhao Gangowi i ukochanej młodszej siostrze, Profesor Li Yinan.

Do zobaczenia, Kochani!



[1] Artykuł Baranek wśród smoków, czyli o mojej pracy na lektoracie języka polskiego w Pekinie ukazał się w pracy zbiorowej pt. Chiny w oczach Polaków. Księga Jubileuszowa z okazji 60-lecia nawiązania stosunków dyplomatycznych między Chinami a Polską (Gdańsk, 2010), jednak niniejszy tekst ma zupełnie inny charakter.

[2] Pani Joanna Ślusarczyk przez wiele lat koordynowała wyjazdy na lektoraty w Biurze Uznawalności Wykształcenia i Wymiany Międzynarodowej oraz opiekowała się lektorami po wyjeździe za granicę.

Jagna Malejka

Poprzedni

Siła gminu

Następny

Trzeba być człowiekiem