W epoce późnego Gomułki władze postanowiły przerwać wielowiekową tradycję Cyganów i osiedlić ich. Do Sokołowa również przybyło kilka rodzin, którym nie bez trudu włodarze miasta musieli zapewnić mieszkania. Z pracą było jeszcze gorzej. Zaproponowałem wówczas, że „problem Cyganów” rozwiążemy przez zorganizowanie zespołu pieśni i tańca. Niech robią to, co potrafią. Nie będzie wtedy kradzieży, parę groszy zarobią, co pozwoli na skromne życie, do którego są i tak przyzwyczajeni.
Już po trzech miesiącach prób, zespół „Szilali Bałwał” dał pierwszy koncert, entuzjastycznie przyjęty przez sokołowian. „Głos Mazowsza”, Polska Kronika Filmowa i telewizja rozpropagowały zespół i w ślad za tym posypały się zamówienia na występy sokołowskich Romów do Warszawy, Ursusa, Płocka, stadniny koni z Janowa Podlaskiego i wielu innych miejsc i instytucji.
Józio Sobiecki, redaktor „Głosu Mazowsza”, zakochany w cygańskich pieśniach, postanowił je nagrać. Postawił jednak warunek: musi się to odbyć zgodnie z tradycją i w leśnej scenerii, przy ognisku. Ustaliłem z kierownikiem zespołu, Gutkiem Markowskim termin i repertuar akcentując znaczenie tradycji dla klimatu i wierności nagrania. O umówionej godzinie spotkaliśmy się na skraju lasu przeździeckiego od strony Kupientyna. Ekipa radiowców zjawiła się, gdy płonęły już ogniska, a w kociołkach bulgotał smakowity czerwony barszczyk na kurze. Cyganie wypadli wspaniale. Józio promieniał ze szczęścia, nucąc: „Po Cyganach wiatr zaciera ślady, deszcz romanse zmywa i ballady”.
Następnego dnia dostaję jednak od pana Stefana Kosmali, komendanta powiatowego MO telefon, który popsuł mi humor. „Co tam pan narozrabiał, panie Wacławie w Kupientynie z Cyganami?” Wyjaśniłem, jak umiałem najlepiej, cel i przebieg imprezy. Okazało się, że w tym dniu zginęło kilkanaście kur i komendant musiał zamknąć kilka Cyganek. Gutek zdenerwował się tym okropnie i zrobił najście na posterunek MO, krzycząc, że wszystko zorganizowali tak, jak sobie życzyłem: zgodnie z tradycją i za to spotkała go taka niewdzięczność. Poszedłem więc do komendanta, który zaproponował salomonowe rozwiązanie: zadośćuczynienie strat gospodyniom w Kupientynie, a wtedy on w zamian wypuści aresztantki. Tak też zrobiliśmy, chociaż pana Gutka Markowskiego do dziś nie można przekonać, że nie o takie tradycje mi chodziło.