Profesor Marek Paryż, amerykanista, ani odrobinę nie przesadził pisząc o swoim koledze po fachu, profesorze Krzysztofie Andrzejczaku, że jest on „jedynym polskim amerykanistą literaturoznawcą, który pisze książki akademickie w formie zarysów wybranych zjawisk”.
Domyślam się, że profesor Paryż miał na myśli to, że łatwiej natrafić na analityczne teksty szczegółowe, skoncentrowane na jednym pisarzu, jednym zjawisku, a nawet jednym zagadnieniu niż na rozległe syntezy obejmujące całość zjawisk z zakresu danej literatury narodowej. Trudno osobie, jak ja, spoza kręgu uniwersyteckiego, orzec jaka jest tego przyczyna. Mogę się tylko domyślać, że pisanie syntez wymaga wiedzy bardzo rozległej i wysiłku zakrojonego na szeroką skalę, a także pasji czytelniczej, podczas gdy koncentracja na jakimś detalu czy przyczynku jest dużo bardziej komfortowa.
Poza tym zdolność rysowania klarownych syntez wydaje się rzadsza niż predylekcje szczególarskie i detaliczne. To jednak tylko spekulacyjna hipoteza. Ale wróćmy do naszych baranów. Chwaląc pracę badawczą i rozległość wiedzy kolegi, profesor Paryż nie dość, jak na mój gust, podkreślił inny jeszcze walor jego wydanej przez krakowski „Universitas” syntezy „Od Hemingwaya do # powieści Me Too”.
Tym walorem jest styl, jakim została napisana, klarowny, barwny, błyskotliwy, połączony z kolosalną erudycją. Inaczej mówiąc, syntezę Krzysztofa Andrzejczaka czyta się znakomicie, z doprawdy z wcale nie mniejszą przyjemnością niż prozę, która jest tematem tej pracy. Nazwałbym nawet „Od Hemingwaya do # Me Too” opowieścią o powieściach. Atrakcyjność naukowego pisarstwa Andrzejczaka nie była dla mnie zresztą zaskoczeniem, ponieważ mam już za sobą lekturę jego wydanych w 2012 roku, także nakładem Universitasu, „Opowieści literackiej Ameryki. Zarysu prozy Stanów Zjednoczonych od początków do czasów najnowszych”.
Tamten tom, podobnie lekko i atrakcyjnie napisany, zaczyna się od zabytkowych już autorów XVII – wiecznych a kończy na prozie początku wieku XXI. Profesor Andrzejczak doszedł jednak jak przypuszczam do wniosku, że to co wydarzyło się w prozie amerykańskiej w horyzoncie naszych czasów, warte jest dużo bardziej szczegółowego potraktowania niż takie, jakie było możliwe w syntezie poświęconej okresowi czterystu lat. Za pisarzy otwierających tę przestrzeń czasową uznał autor Ernesta Hemingwaya i Williama Faulknera, których nazwał „Ojcami narracji”.
Następni w kolejności to burzyciele pruderii z Henry Millerem, Vladimirem Nabokovem i Johnem Updike, „Tropiciele niepokojów Ameryki” (z Normanem Mailerem, Kurtem Vonnegutem, E.L. Doctorowem i najmniej u nas znanym Donem de Lillo), twórcy „Żydowksiej magii i humoru” (I.B. Singer i inni), pisarze czarnoskórzy („Piętno bycia czarnym”).
Tych rozdziałów jest aż 17, więc wszystkich nie wymienię, ale wspomnę ostatni, o „Powieściach na nasze czasy, nowym realizmie, dystopiach i ekoprozie”, czyli o prozie najnowszej, o nazwiskach, o których bez Krzysztofa Andrzejczaka nie miałbym zielonego pojęcia, z jedynym wyjątkiem Cormaca McCarthy.