3 grudnia 2024

loader

Boks w izolatce

fot. materiały prasowe

O dramaty Anny Burzyńskiej dyrektorzy teatrów powinni się bić. Zwłaszcza menadżerowie spektakli impresaryjnych, dla których wydane właśnie dwuosobówki w tomie „Wywoływacz lawin” to prawdziwy skarb.

Na ten zbiór wydany przez ADiT składa się bowiem sześć, jak je nazywa autorka, tragikomedii rozpisanych na dwie postaci – w każdej z nich role dla kobiety i mężczyzny, którzy prowadzą ze sobą grę o wszystko. Takie sztuki to z wielu względów kąsek dla teatrów łakomy – po pierwsze z uwagi na niewysokie koszty realizacji, po drugie na łatwość wykorzystania w tzw. objeździe.

Zapotrzebowanie na takie produkcje wciąż jest wysokie, a jeszcze większe, jeśli wyróżniają się językowym słuchem, wartkim dialogiem, atmosferą bliską thrillerowi i brawurowym czarnym humorem. A takie właśnie są te sztuki, zebrane w tym wyborze („Akompaniator”, „Nocny portier i kobieta fatalna”, „Wywoływacz lawin”, „Malarka zwłok”, „Związani” i „Kwarantanna”). Już same tytuły tych dramatów

mogą wywołać dreszcz

zapowiadając niebywałe nieszczęścia i sytuacje krańcowe. Jak odkrywa we wstępie do książki autorka, ich mianownikiem jest stan izolacji – sytuacja, która wyjątkowo intensywnie sprzyja powstawaniu konfliktu, spięcia, rywalizacji i innych na ogół złych emocji. Dobrze znamy ten rodzaj psychicznej opresji z okresu niedawnej pandemii, co bezpośrednio wykorzystuje dramatopisarka w zamykającej tom „Kwarantannie”. Ale i w pozostałych sztukach Burzyńska wpuszcza do izolatki pary, które – jak się okaże – odcięte od świata zewnętrznego stają do walki. Tak rozpoczyna się boks, zacięta walka, w której role kata i ofiary ulegają często odwróceniu albo dalece idącej modyfikacji.

Nietrudno zauważyć, że sztuki Burzyńskiej swoją rozwibrowaną atmosferę zawdzięczają dramatom zagrożenia Harolda Pintera, maestrię słownego pojedynku grom dialogowym Sławomira Mrożka, a czarny humor Rolandowi Toporowi. Niezgorsze to patronaty, przy czym nie chodzi tu o jakieś naśladownictwo czy wtórność, ale nawiązywanie do wysokiej próby wzorców. Zresztą autorka nawiązuje także do samej siebie – nie jest przecież żadną debiutantką. Ceniona badaczka postmodernizmu, mająca za sobą znaczące publikacje naukowe, związana z Wydziałem Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego, do literatury wkroczyła już dość dawno jako autorka powieści („Fabulant. Powiastka intertekstualna”, 1997) i około czterdziestu dramatów, a niektóre z nich ukazały się też w wyborach książkowych („Nicland. Cztery sztuki teatralne”, 2004).

Teatralną koniunkturę dramatów Burzyńskiej na rynku teatralnym zainaugurowała sztuka „Najwięcej samobójstw zdarza się w niedzielę” (2003), która

rozbiła bank z nagrodami

m.in.: pierwsza nagroda w I Ogólnopolskim Konkursie na Polską Sztukę Współczesną Stowarzyszenia Drama (2003), wyróżnienie w Konkursie „Radom Odważny” (2003), nagroda za tekst w X Ogólnopolskim Konkursie Na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej (2004). Doczekała się też przekładu na język niemiecki i premiery w Norymberdze, a także kilku wystawień w polskich teatrach i Teatrze Telewizji (w świetnej obsadzie: Monika Kwiatkowska, Maciej Stuhr).

Dramat Burzyńskiej trafiał celnie w swój czas. Autorka sportretowała dwójkę polskich yuppiszonów. Ich świat skurczył się do pracy i firmy, której służą. Kiedy wypadają z gry, życie traci sens, czują się zagubieni i niepotrzebni, wewnętrznie wydrążeni – około trzydziestego roku życia odczuwają „emeryckie” znużenie. Burzyńska, obdarzona uważnym okiem i słuchem, wnika w psychikę swoich bohaterów, młodej pary pnącej się po szczeblach kariery do przodu, za wszelką cenę, bez oglądania za siebie. Umiejętnie dozuje przyprawy liryczne i komiczne, zaskakuje zwrotami akcji, aby na koniec zdać pytanie o sens takiego życia.

Rzecz zrealizowana sprawną ręka Andrzeja Pawłowskiego (w Teatrze Nowym Hanuszkiewicza) przytrzymywała uwagę widza przez dwie godziny bez przerwy. Zarówno Anna Gajewska (Klara), jak i Sławomir Grzymkowski (Nikodem) stworzyli przekonujące postaci pracoholików, ujawniając całą bezradność wojowniczych, żądnych sukcesu yuppich wobec wyzwań rzeczywistości. Sztuka Burzyńskiej nie ustępowała opiewanej wówczas za trafność obserwacji i dramaturgiczną biegłość „Po deszczu” Katalończyka Sergio Belbela. Podzielam więc opinię Andrzeja Pawłowskiego, że był to „prawdziwy hit współczesnego repertuaru”, co potwierdziły późniejsze realizacje.

Co więcej, powrót do tego dramatu, tym razem w Częstochowie w cyklu czytań nowej dramaturgii (2016) dowiódł, że

temat nie uległ przedawnieniu

Doskonale wyczuła to autorka – to właśnie ten dramat przede wszystkim miałem na myśli, wspominając o nawiązaniach autorki do własnej, wcześniejszej twórczości. W pewnym sensie „Kwarantanna”, choć różni się wieloma szczegółami i okolicznościami od „Najczęściej w niedzielę (…)” jest repliką starszego dramatu. I tym razem, obcujemy z zahukanymi korpoludkami, o wyćwiczonych reakcjach i uzależnieniach, żyjących w wirtualnym świecie wyścigu po upragniony sukces. I tym razem zostaje im podarowany czas. We wcześniejszym dramacie, była to tylko jedna niedziela, a to dość, aby dostrzec jałowość własnego życia. Tym razem bohaterowie mają do dyspozycji – dzięki kwarantannie – dwa tygodnie, a więc ich śmierć psychiczna rozłożona została na raty. Z jednej strony dowcipna farsa, a z drugiej przejmujący dramat o psychicznym wypaleniu, jak i pozostałe sztuki z tej smakowitej kolekcji przeznaczonej – a to bardzo ważne – dla naprawdę dojrzałych, warsztatowo bezbłędnych aktorów. Perfekcyjne wykonanie jest warunkiem sukcesu, w dwuosobówkach bowiem nie ma miejsca na udawanie, wszystko musi tchnąć sceniczną prawdą.

Część zamieszczonych w tym zbiorze utworów zdążyła już się sprawdzić z powodzeniem na scenie. Tak było z otwierającym zbiór dramatem „Akompaniator”, który już kilkukrotnie trafił do repertuaru polskich teatrów, zyskując mistrzowskie wykonanie w spektaklu impresaryjnym reżyserowanym przez Adama Sajnuka w Teatrze Muzycznym w Toruniu z udziałem Edyty Olszówki i Piotra Polka, którzy razem stworzyli pełne napięcia zdarzenie,

istny thriller psychologiczny

Oto akompaniator pracujący od dwudziestu lat z artystką operową eksploduje i odsłania kotłujące się w nim od lat uczucia. Okazuje się, że diwa stała się jego obsesją, wyimaginowaną kobietą życia, z którą w marzeniach spędza dnie, wieczory i noce. Gotów jest zrobić dla niej wszystko, ale i której, o zgrozo, być może zrobi wszystko, zbrodni nie wykluczając. Świetnie to zagrał Polk, który jak kulomiot wypluwa swoje monologi, zaskakując wciąż narastającym napięciem i przełamywaniem wszelkich wzorców zachowań, oczekiwanych po nobliwym słudze muzyki. Edyta Olszówka jako diwa zrazu nie może ukryć zdumienia, z kim pracuje. Próbuje powściągnąć niesfornego współpracownika, nim zda sobie sprawę, że znalazła się w śmiertelnej pułapce. Przechodzi więc do kontrofensywy, kiedy już nie tylko jej występ w operze staje pod znakiem zapytania, ale nawet życie wydaje się zagrożone.

Kawałek dobrego teatru psychologicznego, od którego majstrem jest Adam Sajnuk. Perfekcyjna robota aktorska spotkała się tu z precyzją reżysera, umiejętnie akcentującego wzmagający się klimat zagrożenia. Artyści jeździli z tym spektaklem po całej Polsce (i nie była to żadna chałtura!). O tym świetnym spektaklu pisał z wielką trafnością Aram Stern: „toruńska inscenizacja „Akompaniatora” z lekuchną i niewymagającą od widza wysiłku intelektualnego farsą ma (jak to miało miejsce na innych scenach) niewiele wspólnego. Jako że w tekście Anny Burzyńskiej reżyser przedstawienia, Adam Sajnuk, zręcznie uwypuklił najbardziej mroczne cząstki i usunął sporo ciętych dialogów divy operowej, nie zapominając o starannym wyselekcjonowaniu żartobliwych dialogów – gromki śmiech publiczności nie mógł zdominować zbytnio odbioru całego przedstawienia. Dzięki temu zabiegowi i umieszczeniu Śpiewaczki w szklanej klatce przypominającej wielkie akwarium od samego początku nie spotykamy się, jakby można się było tego spodziewać, z nonszalancką divą operową, lecz z milczącą i mocno zagubioną kobietą u kresu swej kariery”.

Recenzja Sterna ujawnia istotną podszewkę dramaturgii Burzyńskiej, która tylko z pozoru wydaje się sztuką łatwą i przyjemną. To przecież, powtórzę, tragikomedie, a więc opowieści o tragicznych losach podlane dla dodania odrobiny otuchy komicznym sosem. Chodzi w nich o przetrwanie (nie przypadkiem jedna z jej wcześniejszych sztuk nosi tytuł „Survival”), o życie, o odnalezienie szansy dla siebie, o możliwość przeżycia następnego dnia. Rojno tu przecież od potencjalnych samobójców, zabójców z rozmysłu albo przypadku, porywaczy, stalkerów, a przede wszystkim ludzi szalenie samotnych, nieprzystosowanych, zalęknionych, niepewnych następnego dnia. Śmiejmy się na tych sztukach, ale z trwogą. Czytajmy, ale bez zadufanego przekonania, że to „nie o nas, o naszych sąsiadach”.

„Raczej jedziemy na tym samym wózku”, jak mówi Mateusz, bohater „Kwarantanny”.

Tomasz Miłkowski

Poprzedni

Tygrysy eksportu z nas

Następny

Felicji Kruszewskiej sny intymne i patriotyczne