29 listopada 2024

loader

Bronisław Wildstein – „grafoman” czy „utalentowany rezoner”?

fot. Państwowy Instytut Wydawniczy

Trzy ważne utwory Bronisława Wildsteina w jednym tomie opublikował Państwowy Instytut Wydawniczy. Powieść „Jak woda” autor studium o pisarzu zatytułowanego „Pisarz idei” Maciej Woźniak postrzega jako psychologiczną, opartą głównie na technice „strumienia świadomości”.

„Owo „płynięcie myśli” widać właściwie bez ustanku na kartach powieści. (…) dostrzegamy refleksje wychodzące poza sferę prostego opisu przestrzeni (…) oddające stan psychiczny postaci i odnoszące się do problemu samotności, zagubienia i wyobcowania”. Woźniak sytuuje prozę Wildsteina jako „kładącą nacisk na na proces myślenia i odczuwania postaci”, „ukazując świat wewnętrzny protagonisty i ukazując chaos jego myśli poprzez fragmentaryczność zmieniających się epizodów i wspomnień, ich kalejdoskopową podróż przez świadomość bohatera”. Czas akcji jest w prozie Wildsteina względny i podporządkowany narracyjnej refleksji do tego stopnia, że momentami zatrzymuje się, by ustąpić miejsca myśleniu postaci, dygresjom, wspomnieniom. „W szerszej perspektywie, „Jak woda” to rozbudowany monolog wymierzony w system komunistyczny” – zauważa Woźniak.

Czy takie jednoznaczne polityczne spozycjonowanie sensu prozy Wildsteina nie skróci jej żywota w perspektywie dziesięcioleci? Czy nie skaże jej wyłącznie na los archiwalnego świadectwa określonej epoki? Czas pokaże. Historia literatury uczy, że taka konkretna osnowa publicystyczna nie zawsze jest wrogiem ponadczasowej żywotności prozy. Nie zawsze też jest jej wrogiem ubogi realistyczny mimetyzm tej prozy. U Wildsteina występuje on w postaci śladowej – ten pisarz nie ma ani imperatywu ani być może umiejętności ukazywania naocznego świata w jego wymiarze zmysłowym, wzrokowym zapachowym, akustycznym. Wildsteina świat materialny prawie nie interesuje. Nie ma potrzeby odtwarzania faktów i materii życia. Interesuje go myślenie, idee, a także emocje i moralny aspekt polityki. „Jak woda” to solilokwium, wewnętrzne zmaganie się pisarza ze skomplikowaniem i niepoznawalnością świata.

„Brat”, podobnie jak „Jak woda”, także nie jest realistyczną powieścią mimetyczną o linearnej narracji, choć na pozór ma fakturę realistyczną. Wildstein toczy w niej grę z czytelnikiem, przełamuje konwencje psychologiczne. To powieść zarazem o chorych relacjach brata z siostrą i o emigracyjnym polskim Paryżu lat osiemdziesiątych, ale nie mimetyczny obraz tego środowiska był jego celem. To raczej biografia duchowa części pokolenia „Solidarności”, pokazana nie przez zdarzenia, lecz przez monologi wewnętrzne postaci, które sumują się w całościowy obraz. Jest tu retoryka, obsesje, perseweracje, spekulacje filozoficzne, psychologizowanie nakładanie się na siebie różnych perspektyw. To powieść o polskiej emigracyjnej i „solidarnościowej” świadomości.

Z kolei „O zdradzie i śmierci, czyli przypisy do Plutarcha” to „esej eschatologiczny”, jak określa go Woźniak. W składających się na ten utwór opowiadaniach wyraża się znana wildsteinowska skłonność do wysokich rejestrów, wzniosłych diapazonów, wielkich tematów, jego erudycja, ale też łaknienie przypisania się do wielkiej kulturowej tradycji literacko-historycznej (Plutarch), do wniknięcia w nią. Wildstein koncentruje się wszakże nie na dostojeństwie świata antycznego, lecz na okrucieństwie i okropności antycznego świata, na stężeniu zła. Bo to jednocześnie jego refleksja nad światem antycznym i współczesnym. Tradycyjny kontekst kulturowy związany z antycznymi prapoczątkami literatury sprawia, że osadzenie osnowy opowiadania w czasach starożytnych (Grecja, Egipt), jak w „Wężu”, zaspokaja tego rodzaju ambicje. Można by doszukać się w tym pewnej dozy pretensjonalności czy nawet snobizmu, gdy nie trzeba było przyznać, że objawia się Wildstein w tego rodzaju prozie jako zręczny, wyrafinowany, subtelny stylista, po którym daje się poznać duże oczytanie i kulturę literacką.

Ponowna edycja, po przeszło trzech dekadach, trzech istotnych egzemplifikacji prozy Wildsteina, do tego w renomowanym wydawnictwie jakim jest PIW skłania do ogólnej, być może nawet z elementami sumowania, refleksji nad pisarstwem Wildsteina. To tym bardziej uprawnione, że Wildstein w roku 2022 ukończył 70 lat. Opinie na temat jego pisarstwa są rozbieżne nawet wśród renomowanych literaturoznawców. W tomie szkiców „Wykroje i wzory” Jerzy Jarzębski określa prozę Wildsteina jako „grafomanię”. „Zapoznałem się z „Doliną nicości” Bronisława Wildsteina – i znalazłem niestety straszną grafomanię. (…) Jeśli jednak ktoś od pierwszego zdania wie, jakie jest rozwiązanie, kto jest dobry, a kto zły – dobrej książki napisać nie może”. Nie mam aż tak złego zdania o „Dolinie nicości”, bo jej raczej trudną do zakwestionowania tendencyjność wynagradza do pewnego stopnia sugestywna plastyczność literacka i ciekawa poetyka karykatury, pamfletu politycznego. Jednak „Dolina nicości” jest poza tym tomem, więc tym razem odłóżmy ją na bok i wróćmy do omawianego tomu. Na jego promocji inny literaturoznawca o znaczącym autorytecie, Włodzimierz Bolecki określił Wildsteina jako „wielkiego pisarza”. Opinie są tak bardzo rozbieżne, że mogą wzbudzić zakłopotanie. Ośmielę się jednak wejść „między ostrza potężnych szermierzy” i zająć miejsce pomiędzy nimi, powiedzmy – pośrodku.

Nie uważam Wildsteina ani za „grafomana”, ani za „wielkiego pisarza”. To interesujący prozaik-rezoner, o dużej kulturze literackiej i erudycji, sprawny, o silnych, nawet dominujących predylekcjach refleksyjnych, rezonerskich. Brak mu jednak talentu mimetycznego, jego prozie brak zmysłowego kształtu, barwy, smaku, zapachu, naoczności. Nie należy on do pisarzy „dzikich”, „naturalnych”. Określenia pisarz „dziki” użył w szkicu o Josephie Conradzie Witold Chwalewik, tłumacz literatury angielskiej, przytaczając opinię Johna Miltona o Szekspirze. „Szekspir – zdaniem Miltona – śpiewał niczym ptak na gałęzi, uczył się od lasu, nie z książek”. Tego samego określenia użył Chwalewik w odniesieniu do Conrada.

Wildstein na pewno nie jest pisarzem „dzikim”. Jego pisarstwo jest spekulatywne i ze spekulacji zrodzone. Jednak jego ambitne próby zmierzenia się z „widzialnym światem” i „wymierzenia mu sprawiedliwości” (jak znalazł przydaje się tu słynna formuła conradowska) poprzez przygodę myśli, solilokwium, poprzez interesujące rezonerstwo, na pewno zasługują na lekturę, a też na pewno nie zasługują na zlekceważenie.

Krzysztof Lubczyński

Poprzedni

Wymęczony awans

Następny

Gina Lollobrigida (1946-2023)