2 grudnia 2024

loader

Cierpliwy krytyk – Jerzy Niesiobędzki (1934-2021)

Zmarł JERZY NIESIOBĘDZKI (87 lat), wybitny krytyk i eseista, Prezes Honorowy Klubu Krytyki Teatralnej Stowarzyszenia Dziennikarzy Rzeczypospolitej Polski. Przez wiele lat związany z Toruniem i Bydgoszczą, kierownik literacki teatrów w tych miastach, zastępca redaktora naczelnego bydgoskich „Faktów” był wnikliwym obserwatorem teatru w całej Polsce. Jego recenzje, pisane w latach 60. 70 i 80. ubiegłego wieku stanowią nieocenione źródło wiedzy o teatrze tamtych lat.

W ostatnim trzydziestoleciu zaniechał uprawiania recenzji, skupiając się na eseistyce, w której charakteryzował następujące przemiany kulturowe i ustrojowe, zawsze z troską o zachowanie szans twórczych teatru. Pisał niespiesznie, z namysłem, jakby ważył każde słowo. Nie rzucał ich na wiatr. Czasem go popędzałem, kiedy zależało mi na jakimś tekście, ale on pracował w swoim rytmie. Wszystko musiał sprawdzić, przemyśleć, kilka razy spojrzeć z dystansu. Taki był – krytyk cierpliwy, także w tym znaczeniu, że wciąż dawał teatrowi szansę (jeśli teatr się mylił), licząc – jak nauczyciel spolegliwy – na poprawę.
Żal, że zarzucił fach recenzenta, bo zawsze rzetelnie oceniał i opisywał przedstawienia, nikomu nie starając się zaszkodzić, ani też przypodchlebić. Pod jego piórem spektakle odzyskiwały kształt, plastyczny wyraz i sens. Po latach chętnie po te recenzje nieraz sięgałem, szukając miarodajnej opinii o jakimś przedstawieniu.
Od dłuższego czasu Jerzy Niesiobędzki niemal zamilkł. Niekiedy coś napisał, ale raczej od święta. Od lat siedział w swoim Niesiobędziu, jak żartobliwie przyjaciele nazywali jego wiejską chałupę w Wyszemborku na Mazurach. Czasem jednak wilka ciągnęło do lasu, coś w teatrze obejrzał, coś zauważył. Ale ze sceptycznym dystansem, bo, jak sam powiada, coraz mniej ma ochoty „do wypowiadania się o teatrze: poddawany komercyjnej obróbce, wpychany w mechanizmy rynkowe, teatr – z sezonu na sezon – staje się coraz bardziej jałowy, konwencjonalny, idiotycznie uległy tak zwanej normalności. Czy w czasach określanych jako cywilizacyjnie postnowoczesne, kulturowo postmodernistyczne, wkrótce ożywią go jakieś nowe idee – wątpię. Wiem, że – jak już niejednokrotnie bywało – teatr
przetrwa, kolejny raz podniesie się z upadku, ale wiem również, że aby mogło się to zdarzyć w bliskiej przyszłości, ni cnie wskazuje”.
Gorzka to diagnoza, może nie całkiem sprawiedliwa, na pewno emocjonalna, ale warta uwagi. Pomieścił ją krytyk w wydanej nakładem wydawnictwa Margrafsen w Bydgoszczy, niewielkiej książeczce „Teatr, jaki był”.
Tytuł odpowiada doskonale temu, co można w niej znaleźć: autor przyglądał się teatrowi, który już minął, ale którego dorobek, ślady pozostały nadal żywe. Nie tylko godne pamięci i utrwalenia, ale ważne ze względu na to, jaki teatr będzie. Zawsze bowiem, idąc ku nowemu, trzeba obejrzeć się wstecz. Niesiobędzki z dużą wrażliwością wychwytywał z nieodległej przeszłości zjawiska znaczące, takie, które rzutują na współczesność, które określają ewentualny kierunek penetracji. W wypadku Niesiobędzkiego nie była to nostalgiczna wyprawa w przeszłość, choć czas miniony stawia artystycznie i myślowo za wzór współczesności. Nie był jednak apologetą, bywał sprawiedliwy aż do bólu, wytykał potknięcia, błędy, zaniechania, zmarnowane szanse.
Jego spojrzenie na przeszłość dyktował punkt widzenia. Całe lata był czujnym obserwatorem życia teatralnego Polski północnej, zwłaszcza Bydgoszczy i Torunia. Toteż nic dziwnego, że tym teatrom poświęcał szczególnie wiele uwagi. Recenzując ich codzienną produkcję potrafił krytyk wiązać spojrzenie lokalne z ogólniejszą perspektywą polskiego teatru. Bywalec festiwali, przeglądów, nierzadko juror, a także teatralny wojażer, osobliwie znawca teatru wschodniego sąsiada, posiadał dostatecznie rozległą orientację w tym, co się w ogóle w teatrze polskim działo latach 60., 70. i 80., aby stać go było na trafne porównania i uogólnienia. Widać to zwłaszcza w tekstach poświęconych ówczesnym inscenizacjom „Wesela”, wystawieniom Szekspira czy też „Sprawy Dantona” Przybyszewskiej albo scenicznym adaptacjom prozy Dostojewskiego. Porównania poszczególnych dokonań dają możliwość wskazania na tło toczonych wówczas sporów interpretacyjnych, na podteksty społeczne, ideologiczne i polityczne poszczególnych wystawień.
Krytyk nie jest jednak historykiem i ma prawo do swojego, choćby krzywdzącego spojrzenia. Pisze wszak na swoją odpowiedzialność, bez pretensji do obiektywizacji. A to, co przypomina z własnych teatralnych lektur, dostatecznie tłumaczy wartość jego zapisków. Jest wśród nich tekst, który nie waham się nazwać wybitnym – to interpretacja dramatów (i ich scenicznego żywota) Nikołaja Erdmana, na długo „zapomnianego”, za sprawą cenzury, dramaturga, który powrócił na scenę w chwili osobliwej, gdy świat, który opisywał, już przestawał istnieć. Niesiobędzki z wielką intelektualną czujnością potrafił oddzielić to, co było doraźnością w powrocie Erdmana na scenę, od tego, co jest esencją tych dramatów. Nie dał się uwieść ich pozornej promieszczańskości, postrzegając w utworach dramaturga na równi tragiczną obronę inteligenta, niszczonego przez totalitarną władzę, jak i dramatyczną krytykę udrapowanej pozy inteligenta-strażnika odwiecznych wartości. Dostrzegł to znakomicie w swojej telewizyjnej adaptacji „Samobójcy” Kazimierz Kutz. Nie przypadkiem Niesiobędzki w swojej książce uznał tę właśnie realizację za najcelniejszą interpretację Erdamana.
Ostatnią książką Jerzego Niesiobędzkiego okazał się „Ciemniejący horyzont”, który ukazał się siedem lat temu nakładem Fundacji Światło Literatury. Dociekliwy autor ze szkiełkiem i okiem przyglądał się literaturze, teatrowi i światu, aby postawić kluczowe pytania dla naszej egzystencji. Stąd lektura tych tekstów przynosiła wiele inspiracji i radości perspektywy, w jakiej ukazują się na pozór znane, poznane, a najczęściej zapoznane problemy. Trafnie tę specyficzną troistość nastawienia krytycznego oddawał tytuł wstępu Janusza Termera do tego zbioru: „Teatr – Literatura – Świat”. Tak właśnie widział swoją rolę krytyka Niesiobędzki – jako przewodnika po teatrze, literaturze i świecie. „Tak naprawdę bowiem – napisał Termer – pasjonują go jak zawsze próby dotarcia do „sedna sprawy”, do owej głównej ideowej, nie zawsze widocznej wprost, istoty konsekwencji poglądów autorskich, zawartych w danym dziele czy w ich grupie, a ubranych w owe „zaciemniające” meritum kostiumy”.
Parę tygodni temu Jerzy zadzwonił do mnie. Snuł plany przyjazdu na „wizytację” do warszawskich teatrów. Pewnie powstałby nowy szkic o teatrze czasów przesilenia. Wiem, ze nie powstanie. Szkoda, byłoby o czym gadać.

Tomasz Miłkowski

Poprzedni

Moje choinkowe sugestie

Następny

48 godzin sport