6 grudnia 2024

loader

Czy Zamość odbuduje teatr telewizji?

materiały prasowe Dwa Teatry

Pytanie jest celowo źle postawione. Zamość jest jedynie tłem festiwalu Dwa Teatry, który w ubiegłym roku przeniósł się z Sopotu do Zamościa. To nie Zamość trzyma klucze do sukcesu teatru telewizyjnego.

Nietrudno się domyślić, że organizatorzy szukali miejsca (sobie) bardziej przyjaznego, gdzie mogli liczyć na wyraźniejsze emocjonalne wsparcie niż w Sopocie. Zamość wprawdzie nie odwdzięczył się warunkami atmosferycznymi – wrześniowa gala finałowa festiwalu w roku ubiegłym przeprowadzona (jak zwykle bywało i w Sopocie) na wolnym powietrzu odbywała się przy temperaturze zaledwie dwóch stopni Celsjusza, a w tym roku po przeniesieniu terminu gali na czerwiec było wprawdzie cieplej, ale za to w strugach deszczu.

Bardzo trudno klaszcze się z otwartymi parasolami, które zalewa woda. Toteż gala przebiegała niemal w grobowej ciszy, a zachęty prowadzących do oklasków brzmiały równie żałośnie, jak powtarzane ze sceny słowa dziękczynne pod adresem dyrekcji teatru telewizji i teatru radiowego. Tak czy owak, nawet gdyby produkcja spektakli okazała się pod każdym względem nadzwyczajna, w takich okolicznościach przyrody trudno stworzyć atmosferę entuzjazmu i radości. Prezes TVP to zauważył i zapowiedział z estrady, a więc publicznie, że trzeba będzie temu w przyszłym roku zaradzić.

Warto jednak gwoli metrykalnej prawdy zauważyć, bo w Zamościu w tym roku byłem, zaproszony przez panią dyrektor TVP Kultura, że liczne imprezy organizowane podczas festiwalu w tym mieście z piękną renesansową Starówką cieszyły się niekłamanym powodzeniem. Niekiedy nawet wielkim powodzeniem, by wymienić tu choćby prezentację na żywo radiowej adaptacji „Pana Tadeusza” Adama Mickiewicza w reżyserii Waldemara Modestowicza i opracowaniu akustycznym Andrzeja Brzoski, obu bez dwóch zdań wybitnych artystów teatru radiowego, którzy stworzyli majsterskie słuchowisko-widowisko. Sala w Państwowej Szkole Muzycznej dosłownie pękała w szwach, kiedy na scenie swoje umiejętności głosowe demonstrowali znakomici wykonawcy, by wspomnieć tylko Stanisława Brudnego, Włodzimierza Pressa czy Jarosława Gajewskiego. Wprawdzie Stanisław Brudny jako absolwent krakowskiej szkoły teatralnej, słynącej dawniej z poszanowania tradycji, utyskiwał, że jego zacni koledzy nie zawsze zauważali w Mickiewiczowskim wierszu średniówkę, ale to są estetyczne detale, nad którymi można długo rozprawiać. Tak czy owak, przedsięwzięcie cieszyło się zasłużonym uznaniem.

Udane też były spotkania widzów z gwiazdami teatru telewizji (i teatru radiowego, bo zwykle to chodzi w parze), które odbywały się w pięknie odrestaurowanej dawnej Synagodze zamojskiej (dziś mieści się tutaj muzeum). Można było tu porozmawiać z Magdaleną Zawadzką i Andrzejem Mastalerzem, laureatami tegorocznej Wielkiej Nagrody festiwalu Dwa Teatry, a także z Ewą Dałkowską, Haliną Łabonarską, Jerzym Zelnikiem i Włodzimierzem Pressem, dla którego osobne znaczenie miało też miejsce spotkania. Aktor zapytany o czasy holocaustu, wspominał ucieczkę Matki z niemowlęciem (jakim wtedy był) ze Lwowa, a potem czasy, kiedy wielu jego przyjaciół zostało, jak powiedział, „wyemigrowanych” (w marcu 1968 roku). Klimat temu spotkaniu nadały nie tylko anegdoty z czasów pracy nad serialem „Czterej pancerni i pies”, w którym Włodzimierz Press stworzył postać Grigorija, ale także przygody teatralne i inne nadzieje i rozczarowania filmowe, m.in. stracona szansa zagrania tytułowego Faraona w filmie Jerzego Kawalerowicza. Autentyczną ozdobą tego spotkania były wiersze Juliana Tuwima, które w ustach aktora nabrały nowego blasku i zmysłowej cielesności.

Zresztą poezja, w szczególności romantyczna, królowała na tym festiwalu (obchodzimy Rok Romantyzmu w dwusetną rocznicę pierwszego wydania „Ballad i romansów” Adama Mickiewicza). Widzów zachwyciły interpretacje wierszy z cyklu „Vademecum” Cypriana Kamila Norwida w wykonaniu Jarosława Gajewskiego, pozbawione nadmiernego patosu i celebracji (co tak często towarzyszy recytacjom wierszy tego wielkiego poety), brzmiące zdumiewająco prosto i podszyte mądrą ironią. Publiczność zgromadzona na Rynku Wodnym zgotowała artyście owację.

I chociaż nie wszyscy aktorzy sprostali wyzwaniu spotkania z romantykami, sam pomysł i przeprowadzony zamiar rozmowy za pośrednictwem poezji budzi sympatię.

No, dobrze, ale to właściwie tylko dodatki specjalne, deser do dania głównego, tak jak przypomniane dawne spektakle na czele z legendarnym „Mieszczaninem szlachcicem” Moliera w reżyserii Jerzego Gruzy z Bogumiłem Kobielą w roli tytułowej. Z daniem głównym, czyli repertuarem ubiegłego sezonu Teatru TVP, było gorzej, choć postawienie na klasykę (należały do niej w znakomitej większości zrealizowane sztuki) budzi szacunek tak jak odejście od natrętnie zideologizowanej twórczości współczesnej. Jednak tylko nieliczne realizacje klasyki zadowoliły, prawdę mówiąc powstał tylko jeden naprawdę wyjątkowy spektakl, czyli „Król Edyp” Sofoklesa w reżyserii Jacka Raginis-Królikiewicza jak najsłuszniej nagrodzony przez jury Grand Prix.

Mogę tylko bez satysfakcji powtórzyć jak maruda: „a nie mówiłem”. Bo mówiłem. Kiedy przed wielu laty, na jednym z pierwszych festiwali Dwa Teatry, wtedy, oczywiście w Sopocie, dyrektor Piotr Dejmek (wówczas wiceszef programu pierwszego TVP, odpowiedzialny m..in. za teatr) podczas okrągłego stołu z dziennikarzami zakomunikował o swojej decyzji zmniejszenia produkcji spektakli telewizyjnych o połowę (wówczas do 22 rocznie; dla porównania: ubiegły rok zamknął się produkcją zaledwie 12 spektakli), zgłaszałem wątpliwości. Dejmek uzasadniał redukcję potrzebą finansowego wzmocnienia produkcji. Nadal wątpiłem, obstając przy prawach statystyki, która mówi, że można liczyć, iż co najwyżej 10 procent potencjalnych spektakli czy filmów okaże się produkcjami na wysokim poziomie. Wciąż trzeba przecież pamiętać o tym, że to wyłącznie prototypy. Tak więc redukcja (moim zdaniem) oznaczała spadek spodziewanych „hitów” teatralnych z 4-5 rocznie do 2-3. A skoro teraz produkuje się tych spektakli zaledwie 12, rachunek wypada jeszcze gorzej, a rezultaty są takie, jakie każdy może zaobserwować, nawet jeśli nieco poprawiają średnią statystyczną monodramy czy spektakle nader kameralne.

Nie ma więc wątpliwości, że klucz do przyszłości teatru telewizji leży przede wszystkim po stronie „masy produkcyjnej”, a dopiero potem po stronie starannego doboru tytułów, realizatorów (w szczególności reżyserów) i obsady. Cóż, kiedy nawet własnych laureatów TVP traktuje po macoszemu – od dawna nie słyszę, aby nad nowym spektaklem pracował Wawrzyniec Kostrzewski, twórca kilku świetnych spektakli zakotwiczonych w tradycji sztuki telewizyjnej, by przypomnieć tylko „Wesele”.

Może być jednak gorzej. Jak widzę, kierownictwo TVP nie pozbyło się nadziei traktowania teatru telewizyjnego nie tylko jako alibi misyjności publicznego medium (tak zresztą czynili wszyscy poprzednicy prezesa Kurskiego i nie jest to żaden jego wynalazek), ale jako instrumentu ideologicznej agitacji. Taki najwyraźniej charakter ma przygotowany z myślą już o następnym sezonie teatru telewizyjnego spektakl „Komedianci” wg sztuki Bronisława Wildsteina. Sam spektaklu nie widziałem, ale opieram się na opinii Bronisława Tumiłowicza w najnowszym numerze „Yoricka” (www.aict,art.pl, Yorick nr 84), który w komentarzu pod znamiennym tytułem „Teatr Telewizji na ideowym rozdrożu” napisał tak:

„Zrealizowany według sztuki Bronisława Wildsteina spektakl Teatru Telewizji „Komedianci, Konrad nie żyje”, szykowany na jesień w paśmie TVP Kultura, oddaje podstawowe słabości tej cennej formy telewizyjnej aktywności. Można przypuszczać, że coraz liczniejsze nieudolne i ideologicznie nacechowane publicystyczne spektakle doprowadzą do zupełnego uwiądu pożyteczną i zasłużoną dla kultury scenę”.

Chciałbym, żeby Tumiłowicz się mylił, bo zawsze broniłem tego teatru, być może z naiwną wiarą, że „trafia pod strzechy”

Tomasz Miłkowski

Poprzedni

Hamilton wystartuje

Następny

Francuska uczta w polskich kinach